Leandro Martell
Pon Lip 01, 2019 12:23 am Leandro Martell
Gość
avatar
Gość



imię i nazwisko
Leandro "Skorpion" Nymeros Martell

data i miejsce urodzenia
71 rok po podboju, Słoneczna Włócznia, Dorne

miejsce zamieszkania
Słoneczna Włócznia, Dorne

zajęcie/funkcja w rodzie
drugi bratanek księżnej, dowódca sił zbrojnych lądowych

wyznawana religia
Wiara Siedmiu

stan cywilny
W związku małżeńskim z Elarą Martell

Biografia


W kraju takim jak Dorne, cień stanowiący schronienie przed żarem lejącym się z nieba, jest błogosławieństwem. Leandro powinien więc być wdzięczny, że odkąd tylko przyszedł na świat w deszczowe popołudnie, cień rzucany przez jego starszego brata kroczył za nim. Ktoś mógłby upatrywać się w tym powodu do zwady, zazdrości i zgorzknienia, ale nie Leandro; zadomowił się tam. Skrył jak skorpion w piasku, który tylko czeka, aż zmęczony wędrówką, nieostrożny wędrowiec, nadepnie na niego nieświadom podpisanego na siebie wyroku śmierci.
Był dzieckiem ambitnym i żywym, z głową wypełnioną opowieściami mamek i nianiek o dawnych dziejach. Niecierpliwy, uparty i łatwo wpadający w gniew, ale przy tym urokliwy, spędzał sen z powiek swoim opiekunkom, które nie potrafiły nad nim zapanować. Nie było takiego drzewa, na które nie wspiąłby się, żeby zerwać najbardziej soczystą pomarańczę czy gałązkę uginającą się od oliwek. Potrafił godzinami znikać w przepastnych zakamarkach pałacu, byle tylko zwiedzić każdy kąt i upewnić się, że nie czyha tam nic godnego uwagi. Wystarczyło jednak słowo ojca; to było święte. Z nabożnym podziwem przyglądał się treningom żołnierzy, obserwował jak ojciec wydaje rozkazy. W sercu malca zrodziło się pragnienie, by być takim jak on; przed nim rozciągała się jednak w całej okazałości długa droga, którą musiał przejść, a przede wszystkim dorosnąć. Lorent był w jego oczach figurą niemal mistyczną, której uwagę próbował zwrócić, kiedy tylko mógł; otrzymywane w zamian ochłapy uwagi stanowiły zasłużoną nagrodę. W dzieciństwie dość lekceważąco traktował natomiast matkę, lady Uller; ta wydawała się odległa, wątła, wiecznie otoczona mgłą melancholii. Nie rozumiał, dlaczego nie jest jak silne córy Martelli z opowieści, którymi raczono go przed snem: o księżniczce Nymerii, Żółtej Ropusze, odwadze Derii. Przez to, wszystkie próby matki, by zaszczepić w nim wrażliwość na piękno sztuki, spełzły na niczym. Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że w pewien sposób mu nie pobłażano; to na barkach starszego brata spoczywała największa odpowiedzialność, Leandro cieszył się więc nieco większą swobodą, kosztem poświęcanej mu uwagi. Bardzo szybko zauważył, że w porównaniu do reszty rodzeństwa, jest niejako odsunięty na bok. Mógł pozwolić, by zawładnęło nim to uczucie. Zawiść była prosta, dławiła w gardle jak żółć, zalewała oczy i usta niczym fala, pozbawiając dopływu powietrza i zaślepiając trzeźwy osąd lepiej, niż niejedno mocne, dornijskie wino, które jako dziecko ukradł z towarzyszami zabaw z piwnic pałacu. Zamiast tego jednak, czerpał korzyści z własnej swobody. Dużo czasu spędzał z żołnierzami lub wymykał się do miasta, gdzie przemykając bocznymi uliczkami napatrzył się na biedę, smród i nędzę, stanowiące plamę na obrazie choć zakurzonego, to mimo wszystko tryskającego barwami Miasta Cienia. Wiedział jednak, że się stamtąd wyrwie, bo w przeciwieństwie do jego brata, nie był uwiązany na łańcuchu sukcesji tytułu po bezdzietnej ciotce.
Proces temperowania jego charakteru był bolesny, głównie dla niego samego. Lekcje walki, jazdy konnej i polowań przypadły mu do gustu znacznie bardziej niż literatura czy pisanie, choć nigdy nie negował tego, że każda z tych dziedzin jest istotna. Przepadał za historią. Niektóre nauki stanowiły dla niego zupełną niewiadomą — nie miał cierpliwości do rzemieślnictwa, a ekonomia i liczenie monet w ogóle nie jawiły się jako coś, co mogłoby go na dłużej zająć. W swoim żywiole był, dzierżąc rękojeść broni w dłoni, a choć sprawnie operował mieczami, najlepiej czuł się ze sztyletem bądź włócznią w ręku. Zawsze raczej zwinny niż cieszący się tężyzną fizyczną, nadrabiał płynnością i szybkością ciosów. Nim jednak się tego nauczył, wiele razy gryzł piach i pluł krwią, nabawiając się przy okazji paskudnych blizn, z których kilka jego ojciec zadał mu osobiście, chcąc dać nauczkę za arogancję i popełnianie głupich błędów. Wrodzony upór nie pozwalał mu się jednak nigdy poddać, nawet gdy słaniał się na nogach.
Miał dziewięć lat, gdy dostojne wieże Słonecznej Włóczni zamienił na surowy fort rodu Fowler. W ramach zacieśnienia sojuszu został odesłany na wychowanie do lorda Myghala, a jeśli można powiedzieć, że komukolwiek zawdzięcza stonowanie własnego uporu, niecierpliwości i szybkiego wpadania w gniew, byłby to właśnie lord Fowler. Nieprzystępny wojownik, Jastrząb Książęcego Wąwozu zastąpił Leandro ojca, a inni giermkowie braci. Młody książę Martell odżył z daleka od cienia rzucanego przez starszego brata, choć początkowo nie czuł się dobrze w górskim klimacie i tęsknił ku pustyniom. Rodzinny pałac odwiedzał raczej sporadycznie, zgodnie z zasadami, według których stał się podopiecznym lorda Fowlera. Miał wówczas jednak okazję spędzić trochę czasu z młodszą siostrą i bratem, którzy przed wyjazdem byli zbyt mali, by mógł z nimi chociażby porozmawiać. Mimo to wizyty te były przelotne, a Leandro chętnie wracał w Góry Czerwone, gdzie witał ich krzyk jastrzębi, a piach niesiony dalekim wiatrem gryzł w oczy.

u n b e n t

Jako szesnastoletni, dorosły już mężczyzna, powrócił do Słonecznej Włóczni. Połączywszy w sobie niezłomność Martellów i wyważenie podszyte surowością Fowlerów, zmienił się. Stał się cichszy, każde jego słowo było bardziej przemyślane. Zamiast skupiać się na zadowalaniu ojca, czy dorastaniu do obrazu starszego brata, który w jego oczach wciąż był doskonałością znajdującą się daleko poza jego zasięgiem, skupiał się na trenowaniu. Zawzięty i przepełniony determinacją, niemal każdą noc, która niosła ze sobą błogosławiony ratunek przed palącym, dornijskim słońcem, spędzał na polu treningowym. Samotnie, bądź w towarzystwie; stępił i połamał niezliczoną ilość włóczni. Skóra na dłoniach stwardniała od dzierżenia sztyletu. Gniew przelewał na zadawane ciosy, a wysiłek oczyszczał umysł. Kiedy zmęczenie ogarniało ciało, nie było miejsca na myśli, zatruwające relacje ze starszym bratem i ojcem. Gdy tylko mógł, wsiadał na grzbiet jednego ze swoich ulubionych piaskowych wierzchowców i znikał ze Słonecznej Włóczni, byle nie dać sobie okazji do rosnącego rozgoryczenia. Pewną osłodę stanowiła mu Arianna, młodsza siostra. Choć dzieliło ich kilka lat, Leandro czuł, że ona jedna jest jego odpowiedzialnością, choć nie była to przecież do końca prawda; przywoził jej z miasta prezenty i jako jeden z niewielu zdawał sobie sprawę z tego, gdzie się wymyka i z kim. Łączył ich niewypowiedziany nigdy na głos pakt milczenia. Arianna pewnie nie miała pojęcia, ile razy podążył jej śladami, żeby czuwać nad jej bezpieczeństwem.
Słodko-kwaśny jak nasiona granatu smak miłości poznał szybko, a panna z rodu Yroonwood, ze światłem księżyca zaklętym we włosach, przetoczyła się przez jego życie jak burza piaskowa. Spotkali się kilka razy, a każde jej spojrzenie i dotyk siało spustoszenie w jego duszy; to było gwałtowne i silne zauroczenie, któremu pozwolił sobą zawładnąć. Spotykali się w tajemnicy, pod osłoną nocy, bo jej przeznaczeniem nie było kroczyć u boku Leandro, a kwestią tygodni zdawały się zaręczyny. Buntował się na myśl o tym, wściekły jak dziki, pustynny pies; próbował nawet zainterweniować u ojca, by ten przedstawił propozycję ciotce Sarelli. W końcu kto byłby lepszym kandydatem do ręki lady Yronwood niż książę Martell? Okazało się jednak, że był lepszy kandydat. Książę Martell we własnej osobie. Jego brat. Sztylet za sztyletem lądował w jego plecach; kolejny, gdy na jaw wyszło, że lady Yronwood wiedziała doskonale o tym, komu zostanie oddana jej ręka, mimo iż twierdziła inaczej. Nie chciał już słuchać jej tłumaczeń, nie chciał jej oglądać. Zraniona duma, strzaskane ego i rozbity honor wolały o pomstę do Siedmiu. Ledwo powstrzymał się wtedy przed tym, by zrobić coś niewybaczalnego; zamiast tego, jak zwykle zniknął wśród piaszczystych wydm pustyni, z modlitwą do Nieznajomego na ustach, a kopyta jego wierzchowca rozbijały na boki pył i kurz, gdy pochłonął go mrok. W końcu wrócił. Bratu potrafił wybaczyć. Jej nie.
Z wdzięcznością i zapałem przyjął propozycję, by wspomagać ojca w dowodzeniu dornijską armią. Przebywanie w koszarach, z daleka od pałacu i uosobienia zdrady, dobrze mu zrobiło. Poprawiło to też znacząco jego stosunki z Lorentem. Leandro zgłębiał tajniki technik wojennych, obserwował, jakimi cechami charakteryzuje się dobry przywódca. Pomagał trenować żołnierzy i zawiązał sporo przyjaźni, nabywając przydomek dornijski Skorpion, z powodu zatrutych ostrzy, którymi dzięki pomocy Maestera zaczął się posługiwać. Niezwykle oddany rodowi, miał silne morale i w jego największym interesie leżał rozwój ich armii, by w razie ponownego najazdu Smoczych Jeźdźców, mogli się jak najlepiej bronić. Pokłosie wojny stu świec wciąż wisiało nad nimi jak widmo; przetrzebione szeregi włóczników, stanowiły tego najlepsze świadectwo. A choć tamta bitwa była przejawem szaleństwa nieudolnego władcy, porażka paliła gardła żywym ogniem. Przyszło mu zjawić się w siedzibach innych rodów Westeros i nad kielichem wina rozprawiać o różnych sprawach, ale mimo to nie ufał Jaehaerysowi; pokój był jego zdaniem kruchy i ciężki do utrzymania, zwłaszcza gdy miało się pod swoją pieczą bestie niosące ze sobą pożogę. Poza tym czuł, że imperialne zapędy Targaryenów nie skończą się tak łatwo i że raz jeszcze upomną się o coś, co nigdy nie należało do nich. Nie był jednak głupi i ze swoimi poglądami dość wprawnie krył się za maską nonszalancji, zwłaszcza gdy przebywał na obcych włościach, gdzie każdy próbował ugrać dla siebie jak najwięcej.
Nie minął nawet rok, gdy ojciec poinformował go o aranżacji zaręczyn. Gniew zapłonął w nim jasno i gwałtownie; wiedziony przeświadczeniem, że skoro to nie jemu w udziale przypadnie kiedyś tytuł Księcia Dorne i wszystkie oficjale, był przekonany, że chociaż tę jedną decyzję przyjdzie mu podjąć samodzielnie. Jakby oczekiwał, że za posłuszeństwo i łykanie słów, które cisnęły się na usta, cokolwiek mu się należy. Pomylił się jednak. Mimo to nie zaprotestował, gotów wypełnić swoje obowiązki wobec rodu. Nawet jeżeli utwierdzony przez lady Yronwood w powtarzanym jak mantra od dzieciństwa banale, że małżeństwo nie ma nic wspólnego z miłością i jako książę powinien o tym wiedzieć, gdzieś w głębi duszy traktował to jako wyzwanie.
Uśmiechał się półgębkiem, kiedy przed pięcioma laty stanęła przed nim jego narzeczona, Elara Dayne, lady Starfall. Spoglądał w oczy o najgłębszym odcieniu purpury, jaki kiedykolwiek w życiu widział. Śmiała się też ona. Połączeni dość wstydliwą tajemnicą, raptem noc wcześniej spotkali się w Mieście Cienia, gdzie zdecydowanie nie powinno ich być. Leandro zasłonił się koniecznością zaczerpnięcia ostatniego haustu wolności, ale wyglądało na to, że nie on jeden miał sporo przemyśleń. Przed Najpobożniejszym nie stanęli jako zapatrzeni w siebie kochankowie; byliby najpewniej ewenementem, gdyby faktycznie tak było. Bliżsi ciekawości, niż niezadowolenia, ale też ostrożności, wymienili przysięgi w pałacowych ogrodach, o zmierzchu. Gwiazdę i miecz rodu Dayne, Elara zamieniła na słońce i włócznię Martellów, a Leandro w końcu miał kogoś, kto należał tylko do niego. Wziął to sobie do serca aż nadto.

u n b r o k e n

Nie lubi, gdy wzrok innych mężczyzn choćby przelotnie na nią pada. Nie lubi, gdy za długo pozostaje poza jego zasięgiem. Jej miejsce jest u jego boku; jego przy jej. Może nie należą do najzgodniejszych małżeństw; siła charakteru i pasja, prowadzą ich do burzliwych starć, mimo to powierzyłby jej swoje życie. Gdy na świat przed czterema laty przyszedł ich syn, Trystan, sporo się w życiu Leandro zmieniło. Chłopiec na razie pozostaje jeszcze bliżej matki i opiekunek, ale już teraz bardziej interesuje go, co dzieje się na polu treningowym i co robi jego ojciec. Leandro dwa lata temu awansował na miejsce swojego ojca, dowódcy sił zbrojnych. Lorent ustąpił mu miejsca na prośbę księżnej, która pieczę nad bezpieczeństwem samej Słonecznej Włóczni wolała powierzyć komuś najbardziej zaufanemu; wszak swojemu bratu.
Susza, która pochwyciła Dorne w swoje sidła, tym razem nie daje im wytchnienia; do stopnia, że sytuacja zrobiła się kryzysowa, a przyzwyczajony do trudnych warunków lud, traci nadzieję na to, że sytuacja poprawi się sama. Ziemia spalona słońcem błaga o litość. Spichlerze pustoszeją. Oczy wszystkich zwróciły się w stronę ziem Tyrellów, ale czy rodowa duma pozwoli wyciągnąć rękę na zgodę? Leandro ma mieszane uczucia. Obserwuje. Jego irytacja rośnie; armię też trzeba wykarmić. Doniesienia o zbliżającym się turnieju zrodziły nadzieję na zawarcie układów, które pomogą im zażegnać kryzys, ale nie uśmiecha mu się branie udziału w takich obchodach, gdy ich ludność Dorne głoduje. Jeżeli jednak księżna uzna, że powinni się tam udać, to pewnie tak właśnie zrobi. Nie ufa Koronie; nie ufa nikomu, kto tylko pozornie panuje nad siłą tak potężną, choć nie niezniszczalną, jak smoki. Jak szedł ten dowcip, który z kurtuazją powtarzają na dworze królewskim wszyscy, od służby po lordów?

Ilu dornijczyków potrzeba, by wywołać wojnę?
Tylko jednego.



Umiejętności


    — Charyzma 50
    — Kłamstwo 10
    — Logika 50
    — Siła 40
    — Spostrzegawczość 40
    — Wytrzymałość 30
    — Zręczność 40
    — Zwinność 60

    — Astronomia 10
    — Czytanie i pisanie
    — Etykieta 20
    — Jazda konna 30
    — Oburęczność
    — Pływanie 10
    — Wspinaczka 10





Ostatnio zmieniony przez Leandro Martell dnia Wto Lip 02, 2019 12:33 am, w całości zmieniany 1 raz
Re: Leandro Martell
Sob Lip 06, 2019 8:22 am Re: Leandro Martell
Admin
Admin
209
Administracja
https://www.w3schools.com/colors/colors_picker.asp
Leandro Martell

Ekwipunek: kruk, miecz, sztylet, zbroja

Przywileje:

Historia rozliczeń:
Zakupy - 4.07.19 [-310]



Skocz do: