Lymond Blackwood
Pon Lip 01, 2019 6:44 pm Lymond Blackwood
Gość
avatar
Gość



imię i nazwisko
Lymond Blackwood

data i miejsce urodzenia
osiemnasty dzień piątego księżyca, 73 rok od Podboju, Raventree Hall

miejsce zamieszkania
Raventree Hall, Dorzecze

ZAJĘCIE/FUNKCJA W RODZIE
dziedzic, uzdrowiciel i zielarz z zamiłowania

wyznawana religia
Starzy Bogowie

stan cywilny
kawaler

Biografia


{black iron}

Rozczarowujesz mnie, Lymondzie.
Nie starasz się wystarczająco.
Jesteś słaby.

Trudno mu zliczyć, ile razy słyszał te słowa od ojca. Dzisiaj padły po raz kolejny – dzisiaj nie wytrzymał i rzucił drewniany miecz na ziemię. Szybkim krokiem odszedł z pola treningowego, ignorując nawoływania zbrojmistrza i chłodne spojrzenie pana ojca na plecach. Krew w ustach po kolejnym ciosie, przed którym znów nie udało mu się obronić nie była najgorsza, tylko palące uczucie upokorzenia i wstydu, że znów zawiódł swojego ojca, znakomitego wojownika odbierającego każdą jego porażkę jako osobistą zniewagę. A porażek było wiele.
Od dziecka był zbyt szczupły, zbyt drobny, zbyt niechętny do walki. Miał kiepski refleks, a drobne ciało,  pomimo długich godzin starań, nie było w stanie przywyknąć do katorżniczych treningów. Od pewnego czasu ojciec osobiście nadzorował jego treningi i odtąd ani jeden nie skończył się dobrze, z każdym kolejnym miał coraz mniej cierpliwości, przez co wracał z jeszcze bardziej dotkliwymi siniakami. Porównywał go do jego starszego brata, Symuna, który niedawno uzyskał tytuł rycerza, czy bękarciego brata Arrena, również starszego, służącego aktualnie jako giermek. Lymond był zdrowia tak słabego, że nawet maester Merwyn wyraził poważne obawy co do jego opuszczenia rodowej siedziby. Został więc na miejscu, skupiając się na nauce i czytaniu książek, lecz jego głód wiedzy wciąż pozostawał nienasycony. Wkrótce Lymond stał się nieodłącznym towarzyszem maestra, zasypując go nieustannie tysiącami pytań. Najlepsze zajęcia z maestrem Merwynem były wtedy, kiedy zajmował się chorymi, a on mógł obserwować jego działania – szczególnie fascynujący wydały mu się proces gojenia ran za pomocą maści i wypędzenie chorób rozmaitymi miksturami. W opinii ojca jednak wiedza nie była aż tak istotna jak umiejętność posługiwania się mieczem i kiedy tylko jego zdrowie zaczęło ulegać poprawie, wyciągał go na plac treningowy.
Nie miał zamiaru tam wracać.
Szedł szybko, ale nie biegł. Bieg oznaczałby ucieczkę, on po prostu odchodził, ostentacyjnie i w gniewie, który wciąż go nie opuszczał, choć przeszedł już połowę zamku. Bez słowa minął Mirrę i skierował się w stronę drzwi prowadzących do bożego gaju.
Podniebny lot nie uwolni cię od problemów na ziemi, mały chłopcze – skrzekliwy głos staruszki sprawił, że momentalnie się zatrzymał i odwrócił w jej stronę. Twarz jedenastolatka nie zdradzała gniewu, ale jego oczy płonęły.
Wiem o tym – odparł jedynie po dłuższej chwili milczenia, a ogień w spojrzeniu nieco przygasł – za bardzo ją szanował, żeby przenosić na nią swój gniew. Mirra znała go na tyle dobrze, że potrafiła czytać z niego jak z otwartej księgi i wiedziała, co zrobi, zanim on nawet zdążył pomyśleć. Albo może były to magiczne sztuczki dzikich. Staruszka pełniła funkcję niani i przyjechała z jego matką z północy. Podobno Reedowie, rodzina jego matki, sprowadzili ją zza Muru, by służyła jego babce. Teraz zajmowała się nim i ona jedyna rozumiała jego sny, podczas których widział świat oczami zwierząt, ona jedyna potrafiła wyjaśnić, skąd się biorą, ona jedyna pomogła mu zapanować nad tą umiejętnością na jawie. Zachowała również ten sekret dla siebie. Lubił spędzać czas z nią tak samo, jak lubił się bawić ze swoimi braćmi i siostrami, ale czasami potrzebował przestrzeni.
Nie zapomnij wrócić na ziemię – zaskrzeczała i podreptała do pomieszczenia z kominkiem, by grzać kości. Zdawała sobie sprawę, że go nie powstrzyma, więc jedynie go ostrzegła. Lymond i tak ukryłby się w korzeniach czardrzewa tak, że nikt by go nie znalazł i z pomocą kruka o imieniu Orvo wzniósłby wysoko ponad Raventree Hall. Pamiętał jednak, że nie może tego robić zbyt długo, że skoro już jego wybór padł na ptaki, to musi być bardzo ostrożny. Ale to nic, bo kiedy wróci znowu do zamku, matka pewnie pogłaszcze go po głowie i każe pójść spać, a w pokoju przyjdą do niego siostry: Lyssa przytuli go i słodkim głosem zaśpiewa mu jedną z kołysanek, których nauczyła jej mama, a Kaelys szturchnie go przyjaźnie w ramię i pośle mu szczerbaty uśmiech. Zawsze mógł liczyć na ich wsparcie.


{bronze
copper
gold
electrum}

Mocne słońce go oślepiło, kiedy wyjechał konno ze strzeżonej przez dwa zielone sfinksy bramy. Lymond zerknął na nie krótko, a one odpowiedziały mu niezmiennie obojętnym spojrzeniem. Odniósł niejasne wrażenie, że już nigdy więcej ich nie zobaczy, nawet pomimo solennych obietnic o powrocie i ukończeniu łańcucha, by ostatecznie stać się maestrem. Zmarszczył lekko brwi, a siedząca na jego ramieniu niewielka kruczyca poruszyła się niespokojnie i zakrakała.
Spokojnie, Wyllis – mruknął uspokajająco, bezwiednie podnosząc dłoń i głaszcząc kruczycę po gładkich piórach. Należała do niego, odkąd napotkał na swojej drodze słabego pisklaka i zdecydował się mu pomóc - odtąd nosił ją zawsze przy sobie. Wyllis towarzyszyła mu wszędzie schowana bezpiecznie w kieszeni na piersi, aż sama zaczęła wszędzie za nim podążać, tylko w nielicznych momentach zlatując do czardrzewa, do innych kruków. Stała się jego małą przyjaciółką, towarzyszką podniebnych lotów i po tylu latach Lymond nie wyobrażał sobie, żeby miał opuścić Cytadelę bez niej. Właściwie do niedawna w ogóle nie wyobrażał sobie, że opuści jej mury nie ukończywszy łańcucha. Spędził w niej 11 lat, podczas których udało mu się zdobyć ogniwa z czarnego żelaza, brązu, miedzi, żółtego złota, a także z ołowiu i srebra, które to najbardziej przykuły jego uwagę i spędził nad nimi najwięcej czasu. Mury Cytadeli stały się jego domem i pomimo tego, że uwielbiał ciszę, a także świadomie większość czasu spędzał samotnie, nie zamieniłby na nic innego gwaru na jej korytarzach i częściach wspólnych. Najchętniej spędzał czas w pomieszczeniach pełnych książek, kurzu, zapachu pergaminu i gdzieniegdzie woni ziół, pilnie się ucząc, by jak najlepiej wykorzystać daną mu szansę. starając się nie stracić żadnej minuty, którą mógłby przeznaczyć na naukę. Wśród książek odnajdywał się znakomicie, był bardzo pojętnym uczniem i gdyby tylko w mieczu był tak biegły, jak w zdobywaniu wiedzy, ojciec na pewno byłby z niego dumny. Ojciec jednak nie kontaktował się z nim niemal w ogóle, odkąd pozwolił mu na nauki na maestra, ale to właśnie list od niego sprawił, że w pośpiechu wyjeżdżał z Cytadeli. Lyssa popełniła samobójstwo, a Symun zginął w pojedynku z Brackenem. Rodzina go potrzebowała.


{lead}

Smród unoszący się w powietrzu był nie do zniesienia. Odór ludzkiego potu i ekskrementów mieszał się z odorem rzecznego mułu, gnijącego mięsa i śmierci. Szczególnie dotkliwy był w budynkach mieszkalnych biedoty, ale tam nikt o zdrowych zmysłach i ze złotem w kieszeni się nie zapuszczał. Osobliwy zapach wdzierał się podstępnie do nozdrzy, wplatał we włosy, osadzał na ubraniach i nim człowiek zdążył się zorientować, był nim cały przesiąknięty. Niektórzy powiedzieliby, że to swąd choroby i śmierci - początek epidemii, która rozpoczynała swoje żniwa od najbiedniejszych mieszkańców Pentos: żebraków, małych obdartusów, tanich dziwek i rabusiów, którzy za kilka miedziaków poderżnęliby komuś gardło. A Lymond szukał chorób. Przemierzył Dorne, przepłynął wąskie morze i odwiedzał Wolne Miasta oraz wioski pomiędzy nimi, a cel miał jeden: chciał badać. Badał lekarstwa, ich zbawienne i zgubne działanie, jaka dawka jest zbyt mała, jaka odpowiednia, a ile to za dużo, które mieszanki ziół mają działanie uniwersalne, a które są przypisane tylko do jednej przypadłości. Badał również trucizny, ich skutki i dawki: w jaki sposób zabijały, jak szybko zabijały, jak długo można przeciągnąć moment agonii, zanim śmierć zawładnie ciałem. Sprawdzał która trucizna może wyleczyć, a które lekarstwo zabić. Korzystał przy tym zarówno z wiedzy miejscowych uzdrowicieli, jak wiedzy praktycznej. Dlatego chodził pomiędzy leżącymi pod ścianami ludźmi. W szarej pelerynie i w kapturze na głowie odwiedzał kolejnych pacjentów, pochylał się, niejednokrotnie podnosząc do nozdrzy trzymany w dłoni woreczek z wonnymi ziołami, oglądał, sprawdzał, badał. Ludzie z Pentos byli jednymi z wielu, jakich osobiście leczył. Niektórzy już nie żyli, niektórzy mieli umrzeć w przeciągu paru godzin lub dni, ale niektórzy zdrowieli, chwaląc przy tym jego umiejętności i rozgłaszając, że robi to za darmo. Nie wiedzieli, że cenę za ich zdrowie zapłacił ktoś inny i była ona znacznie wyższa od mieszka pełnego złota. Świadome pozbawianie ludzi życie nie sprawiało mu radości, nie czuł się bogiem, kiedy na jego oczach i za jego sprawą umierała kolejna osoba, jednak wiedział, że to konieczne. Postęp, szczególnie w subtelnej sztuce uzdrowicielstwa, wymagał poświęceń. Nie odstępował nigdy od pierwotnego planu, ale czasami konającym podawał makowe mleko, by odeszli w spokoju.
Przez szary strój niektórzy nazywali go maestrem, a Lymond nie wyprowadzał ich z błędu. Nie zdradzał też swojego prawdziwego nazwiska, bo chociaż był daleko od Dorzecza, to nigdy nie miał pewności, że ktoś życzliwy nie postanowi go odwiedzić. Jego powrót z Cytadeli do Raventree Hall nie trwał długo: odwiedziny na grobach jego ukochanej siostry, Lyssy, i starszego brata Symuna skończyły się, kiedy ojciec wyznał mu okoliczności, w których zginęli: Lyssa spodziewała się dziecka z jednym z Brackenów, co było powodem jej samobójstwa, a Symun, kierowany chęcią zemsty za siostrę, wyzwał winnego na pojedynek i przegrał go, umierając niedługo później od ran. Lymonda również ogarnęła chęć zemsty. Nie pytał o szczegóły, nie zastanawiał się, jak do tego wszystkiego doszło, nie – winny był Bracken, ta przeklęta rodzina, i tylko ten fakt miał znaczenie. Nie mógł już wrócić do Cytadeli, Raventree Hall potrzebowało nowego dziedzica, a ojciec nie chciał się zgodzić, by został nim jego bękarci syn, więc Lymond nie miał wyboru. Po wielu godzinach wspólnych rozmów doszli do porozumienia: nowemu dziedzicowi wolno będzie odbyć jeszcze jedną podróż, po której podporządkuje się woli pana ojca. Nie wybrał się jednak tam, gdzie zapowiadał – skoro nie mógł już ukuć łańcucha do końca, postanowił poszukać wiedzy gdzie indziej, nie w Cytadeli. Raventree Hall opuścił dzień przed planowanym wyjazdem, a za towarzyszkę miał tylko Wyllis. Niestety jego plan cichej zemsty nie wyszedł tak dobrze, jak to sobie zaplanował: nie zginął syn lorda Brackena, tylko jego bratanek, a w całym zamieszaniu z otruciem, którego dokonał dzięki przeniesieniu umysłu w Wyllis, życie straciła i ona, umierając w samotności gdzieś w komnatach Stone Hedge, co rozdarło mu serce.  Nie informując nikogo o swojej porażce, w tajemnicy udał się do Dorne.
W Westeros nie było go już niemal rok i nadal nie zamierzał tam wracać. Jako ubrany na szaro mężczyzna, maester bez łańcucha, krążył wśród ludzi, kucał przy nich, słuchał o ich bolączkach, podawał leki i obserwował. Podobno zostawiał za sobą złe wrażenie, podobno niektórzy nazywali go śmiercią, która wybiera swoje ofiary. Nigdy nie okazywał współczucia, nigdy nie pochylał się z troską: twarz miał niewzruszoną, a w oczach czysto naukowe zainteresowanie. Budził obawy, ale dawał też nadzieję: niejednej osobie pomógł. Ciągle szukał nowych chorób, ciągle szukał wyzwań, ciągle był głodny wiedzy. Głód zaspokoił dopiero w Braavos – tam niespodziewanie zmierzył się z szarą łuszczycą. I wygrał, przynajmniej na jakiś czas.


{silver}

Cały las rozbrzmiewał śpiewem ptaków. Lymond schylał się raz po raz, by nożykiem ściąć kolejną roślinę – płócienna torb, była już pełna leśnych ziół. Ich intensywny zapach przyjemnie otulal jego nozdrza, kojąc zszargane podczas sprzeczek z ojcem nerwy. Niemniej musiał przyznać, że teraz, niemal rok po jego powrocie z Wolnych Miast, do ich starć dochodziło coraz rzadziej, próbowali osiągać porozumienie i osiągali je szybciej z każdym kolejnym razem. Rodzina była najważniejsza i choć obaj mieli różne poglądy na pewne rzeczy, nie mogli doprowadzić do konfliktu – nie w obliczu z pewnością spiskujących Brackenów, rodu, który już dawno powinen przestać istnieć. Odkąd uzgodnili, że mieczem Lymonda zostanie Arren ich relacje, choć w dalszym ciągu szorstkie, zaczęły powoli się poprawiać. Porozumienie, jakie nawiązali, było chwiejne, ale trzeba było zadbać o rodzinę – pani matka w dalszym ciągu była pogrążona w żałobie po stracie dwójki swoich dzieci, a krnąbrny charakter Kaelys dawał się każdemu we znaki. Na razie było dobrze na tyle, że Lymond miał pełną swobodę działania w swojej pracowni, a ojciec nie wnikał w to, co tam robił. Nie przerwał swoich eksperymentów, choć na swojej ziemi wolał nie sprowadzać na nikogo oczywistej śmierci, prostaczkowie więc zaczynali lubić jego wizyty, bo choć nie był najprzyjemniejszą osobą do rozmowy, to zazwyczaj spotykał się z chorymi, zostawiał receptury albo sam podawał leki.
Co pewien czas wybierał się do lasu przed wschodem słońca, żeby uzupełnić swoje zapasy ziół – nie widział sensu w kupowaniu ich, skoro sam mógł je zebrać. Poranny las, pełen śpiewu ptaków i pokrytych rosą roślin, pozwalał mu odpocząć od zgiełku Raventree Hall, gdzie nawet do jego pracowni w wieży docierał nieustanny zgiełk ogniska domowego. Mógł pozwolić sobie na odprężenie, chwilę relaksu i słodkiego smaku wolności, kiedy po skończeniu zbiorów znów przenosił się do umysłu Khorta, jego nowego kruka i wzbijał wysoko ponad czubki drzew.
Powoli się wyprostował i dokładnie w tym momencie ponad jego głową rozległo się głębokie krakanie. Na zazwyczaj poważnej twarzy Lymonda pojawił się cień uśmiechu. Spojrzał krótko w górę, po czym ściągnął torbę z ramienia i usiadł pod drzewem. Zamknął oczy i po krótkiej chwili skupienia odleciał.


Umiejętności


Charyzma   25
Kłamstwo   30
Spostrzegawczość   30
Wytrzymałość   10

Alchemia   70
Zielarstwo   70
Anatomia   75

Czytanie i pisanie
Astronomia   5
Etykieta   5

Jazda konna   10
Język valyriański   10
Zoologia   10

Zmiennokształtność (wargowanie) 50

Re: Lymond Blackwood
Czw Sie 08, 2019 7:36 pm Re: Lymond Blackwood
Admin
Admin
209
Administracja
https://www.w3schools.com/colors/colors_picker.asp
Lymond Blackwood

Ekwipunek:

Przywileje:

Historia rozliczeń:




Skocz do: