Karczma Sosnowa Grań
Czw Lip 04, 2019 10:19 pm Karczma Sosnowa Grań
Mistrz Gry
Mistrz Gry
68
Przy głównym trakcie Niedźwiedziej Wyspy, na niewielkim wzniesieniu otoczonym wysokimi sosnami o grubych pniach i strzelistych koronach, znajduje się piętrowy, urokliwy zajazd. Budynek ten jest zbudowany na kamiennej podmurówce, a ściany i spadzisty, kryty strzechą dach to nic innego jak solidne sosnowe i brzozowe bale, grube i wytrzymałe, zatrzymujące ciepło i niedopuszczające wilgoci. Okna są tylko na piętrze i dodatkowo zabezpieczają je solidne, dwuskrzydłowe okiennice.
Malutki dziedziniec, otoczony niskim płotem i wyłożony płaskimi kamieniami, prowadzi do głównego, zadaszonego wejścia do karczmy i do zajezdni, gdzie mogą zatrzymać się konie nielicznych jeźdźców. Jest to mała stajnia i więcej niż kilka wierzchowców tam się nie zmieści.
Wnętrze Sosenki (jak niektórzy żartobliwie mówią na karczmę) jest przytulne i miłe, wyłożone kamieniem i drewnem, z niskimi i długimi stołami oraz ławami rozstawionymi przy trzech ścianach, ozdobionych toporami i siekierami oraz pękami suszonych ziół. Na samym środku nie ma nic, ot, pusta przestrzeń, wysypana suchym sianem.
Szynk zajmuje niemal całą czwartą ścianę; są tam drzwi prowadzące do mieszkania gospodarzy, do piwnicy i schody na piętro, gdzie jest kilka niedużych, acz gustownie urządzonych pokoików. W powietrzu czuć przyjemny aromat ziół i solonego mięsiwa, a także mocnego ale i pitnego miodu. Wino stanowi rzadkość. Całość jest skąpana w gwarze wesołych rozmów i śpiewów.
Re: Karczma Sosnowa Grań
Pią Lip 05, 2019 9:36 am Re: Karczma Sosnowa Grań
Gość
avatar
Gość
/Początek rozgrywki

- W rzyć chędożony, zapluty bękart z żelastwem u szyi! - rzucił zirytowany, gdy ból nogi znów dał o sobie znać. Duncan ledwo co wszedł do Sosenki, a już musiał przysiąść na najbliższej ławie; w Deepwood Motte maester go podleczył, oczyścił ranę, posmarował jakimś cuchnącym, Inni wiedzą czym, owinął ciasno suknem i chciał napoić makowym mlekiem. Mormont kazał mu iść skoczyć z Muru. Bolało, przejście kilku kroków było okupione nieludzkim bólem, jazda konna tym bardziej i jedynie podróż wozem bądź statkiem dawała mu ukojenie.

Maść, jaką posmarował ranę, śmierdziała okrutnie nawet i teraz. Wiszące w karczmie zioła i unoszący się w powietrzu smakowity aromat mięsiwa tłumiły ten smród, więc Duncan ochoczo zamachał ręką w stronę karczmarza, wołając głośno o miód. Musiał się napić. Alkohol tłumił żale, smutki i cierpienie, tak natury fizycznej, jak i duchowej, a wszystkie te doległości właśnie doskwierały Niedźwiedziowi. Kac, na szczęście, już minął dawno, jeszcze w Deepwood, ale strata przyjaciela ciągle bolała. W połączeniu z bólem nogi tworzyła iście wybuchową mieszankę. Dlatego gdy rumiany mężczyzna z bokobrodami, w poplamionym fartuchu ciasno opinającym tłusty brzuch postawił przed nim dzbanek z miodem pitnym i drewniany kubek, Mormont od razu sobie nalał do pełna i wypił duszkiem.

- Za Rodrika, niech mu ziemia lekką i tak dalej. - dodał, nalewając kolejny kubek. Tym razem nie dla siebie, a dla tragicznie zamordowanego Poole'a. Oczywiście wypił go sam, bo martwi nie piją, a marnować zacnego trunku szkoda. Masując jedną ręką łydkę, drugą zaś pijąc słodkawy, lekko palący miód, zaczął się rozglądać po sali. Tłumów nie było, w tym najważniejszych dla niego osób - także nie. Jerah i Ellyce gdzieś zniknęły i Duncan burknął pod nosem kolejne przekleństwo.
Re: Karczma Sosnowa Grań
Sob Lip 06, 2019 7:44 pm Re: Karczma Sosnowa Grań
Gość
avatar
Gość
Końcówka lata. Najpiękniejsza pora roku na Północy. Była także nieezaprzeczalnie jedną z dwóch ulubionych pór roku samej Lyrry. Nie dziwota też, że właśnie ze względu na to uciekała przed skwarami Południa, po raz kolejny kończąc jej wielką wędrówkę. Zamierzała pozostać na Północy jeszcze przez parę miesięcy, pozwolić, by zimno całkowicie wniknęło w jej kości, a następnie zastanowić się nad możliwością ponownej wędrówki. W końcu dzieci masowo rodziły się w wyniku letnich uniesień lub długich, zimowych nocy. To oznaczało, że wiosna i jesień to najlepsze pory na urodzenie. Gdyby kiedyś przyszło rodzić jej samej, pewnie wolałaby przejść rozwiązanie jesienią. Zima szybciej zasklepia rany.

Zaparła się, by pchnąć drzwi od karczmy. Puściły, wydając z siebie charakterystyczne skrzypnięcie wysłużonego drewna. Niemal od razu do jej nozdrzy doszedł zapach wyjątkowo charakterystyczny dla wszystkich karczm w Westeros. Solone mięso i suszone zioła. Kąciki ust młodej kobiety drgnęły na ułamek sekundy. Czyżby w końcu poczuła się jak w domu? Przesunęła wzrokiem po stosunkowo małym wnętrzu - podróżując po kontynencie naoglądała się różnych przybytków podobnego rodzaju, więc wiedziała czego się spodziewać. Sosenka jednak miała specjalne miejsce w sercu wędrownej znachorki, bo właśnie ona była zazwyczaj punktem rozpoczęcia i zakończenia podróży. Nic więc dziwnego, że gdy tylko zobaczyła mężczyznę stawiającego dzbanek i kubek przed innym jegomościem, ruszyła w jego kierunku.

- Bądźcie pozdrowieni! - rzuciła na tyle głośno, by przebić się przez wszystkie dźwięki typowe dla karczmy. Oczy pulchnego jegomościa rozszerzyły się w zaskoczeniu, wymienili się uściskami, a Lyrra od razu poprosiła o porcję miejsca i miodu. Należało jej się. Chociaż była zdecydowanie w sile wieku, też była podatna na zmęczenie. Zwłaszcza, jeżeli dodamy, iż ostatni prawdziwy przystanek zrobiła sobie w okolicy Wilczych Lasów. Kiedy karczmarz zniknął jej z oczu, naturalnie rozejrzała się jeszcze raz, tym razem po swoim bliższym otoczeniu. A jeżeli już o tym mowa, nie sposób było nie zauważyć potężnego jegomościa siedzącego obok. Szczególną ciekawość wzbudziło w niej uciskanie łydki. To nie było zbyt typowe zachowanie.

- Gdzie wasi kompani? - zwróciła się w kierunku Duncana chwilę po tym, jak wyrzucił z siebie kolejne, ciche przekleństwo. To nigdy nie świadczyło nic dobrego, gdy mężowie pili w karczmie sami. Kłopoty albo miały przyjść do niego, albo właśnie przed nimi uciekał. - Pozwolicie, że się dosiądę - może nie świadczyło to o dworskich papierach, ale zajęła miejsce po drugiej stronie ławy jeszcze zanim waszmość Mormont postanowił oznajmić jej swoją wolę. W końcu nie mogło zdarzyć się nic szczególnie złego, czyż nie?
Re: Karczma Sosnowa Grań
Sob Lip 06, 2019 8:08 pm Re: Karczma Sosnowa Grań
Gość
avatar
Gość
Gdy tylko usłyszał głośne pozdrowienie, odwrócił głowę. Uniósł kubek z miodem w powitalnym, prostym i uniwersalnym geście, ale nie powiedział ni słowa. Nie widział ku temu potrzeby, był w końcu człowiekiem niezbyt wielu słów. W ciszy i milczeniu obserwował Lyrrę i, widząc jej zachowanie, uniósł kąciki ust w uśmiechu. Była stąd. W sensie, z Północy. To widać od razu, na pierwszy rzut oka. No, może była troszkę opalona, a w oczach miała blask gorącego słońca albo coś takiego, jak po podróży z daleka, ale czuć w niej było Północ.

Tę prawdziwą.

Skinął więc głową, dając nieme przyzwolenie. Miejsca było pod dostatkiem, dla każdego coś się znajdzie - nie ma też sensu siedzieć samemu. Duncan może i był marudą, ale nie był gburem... no, może nie aż tak wielkim gburem. Jeśli ktoś chce siąść obok, niech siada. Będzie miał z kim się napić, o! Odsunął się nawet nieznacznie i uniósł kubek w geście toastu i zaproszenia do wspólnego napitku.

- Gdzie? U Glover'ów.- odpowiedział na pytanie, nie patrząc jednakże na swą rozmówczynię. Wzrok miał utkwiony w smętnej resztce trunku na dnie drewnianego kubka. Szybko przechylił i przełknął lichą porcję miodu, otarł usta rękawem i, nie zwlekając, nalał do pełna. - Żałobę przeżywają, żeśmy kompana stracili pod Deepwood Motte. Psia jucha, bym został, ale ileż można na lądzie siedzieć! - dodał swoim zwyczajowym, zrzędliwym tonem.

Znów się pochylił i pomasował nogę. Prawa łydka na pierwszy rzut oka nie wyglądała źle, ale po zachowaniu Mormonta widać było, że go boli, uwiera, drażni i wkurza. Do tego sposób, w jaki ostrożnie i powoli przesuwał prawą goleń, zdawał się wręcz krzyczeć, że jest ranny. Tyle w tym dobrego, że nogawice były całe, bez krwi. Choć, gdy się przyjrzeć bliżej, widać było pod materiałem jakieś zgrubienie. Jak opatrunek.

- Wypij za pamięć poległego w boju i na pohybel skurwysynowi, który go posłał do piachu. - uniósł kubek wysoko, czekając, aż Lyrra zrobi to samo. Nie przejmował się przedstawieniem swojej osoby; na Wyspie znali go prawie wszyscy. Nie czuł też obowiązku, by pytać kobietę o jej tożsamość. Skoro podróżuje sama, widać nie trzeba się zamartwiać o jej towarzyszy... choć ona z troską zapytuje o kamratów innych.
Re: Karczma Sosnowa Grań
Sob Lip 06, 2019 9:30 pm Re: Karczma Sosnowa Grań
Gość
avatar
Gość
Karczmarz uwijał się dzisiaj wyjątkowo szybko. Zanim zdążyła się nawiązać jakakolwiek rozmowa między Lyrrą a (na razie) tajemniczym waszmościem, kufel pełen pitnego miodu i jedna sztuka parującego mięsa z korzeniami warzyw. Dopiero, gdy zaciągnęła się tym przepysznym zapachem poczuła, jak bardzo zdążyła zgłodnieć. Mogłaby co prawda przez cały żywot jeść tylko i wyłącznie kaszę... Jednak przy tej konkretnej porcji mięsa doceniała wszystkie wysiłki myśliwych, by dotarło ono na przed jej nos.

Uniosła lekko brwi do góry słysząc, gdzie znajduje się kompania mężczyzny, jednak mięśnie jej twarzy szybko rozluźniły się, gdy już wiedziała z jakiego powodu tam rezydują. Śmierć to naturalna kolej rzeczy. Była też święcie przekonana, patrząc na ociosaną chłodnym, północnym wiatrem twarz towarzysza, że i ten widział ją nie raz. Oczywiście, śmierć kompana była szczególnie przykra, zwłaszcza, jeżeli nie nastąpiła z przyczyn naturalnych. Uniosła swój drewniany kubek, który stuknął przy zderzeniu z kubkiem Dunka.

- Za pamięć - dorzuciła. A więc państwo żałobnicy to szlachta. Zwykli ludzie, a przynajmniej porządni, nie zajmowali się bijatyką. Chwyciła kawałek mięsa i wsunęła sobie do ust. Sól była oczywiście przyprawą dominującą, chociaż dało się wyczuć jeszcze mniej znane na Południu mieszanki. Zapiła kęsa miodem, który rozlał się lepką mazią po jej gardle. Na moment przełykania przymknęła oczy. Gdy znów je otworzyła, wychyliła się odrobinkę, by zajrzeć w miejsce, w którym znajdowała się ręka Mormonta. Nie trzeba było być medykiem by wiedzieć, że coś nie tak.

- Długo już? - spytała, wskazując brodą w kierunku niedźwiedziej łapy. Oczywiście chodziło jej o stan nogi. Kiedy się skupiła, była w stanie wyczuć jeszcze coś poza mięsiwem, miodem, ziołami i podmokniętym drewnem. Nie był to zapach przystający do karczmy i z pewnością nie znajdował się także w zbiorze zapachów przyjemnych. Chwila wytężonej pracy paru zmysłów i pamięci... - To robota maestera. Tylko oni robią takie śmierdzące remedium.

Ściągnęła na moment brwi. Miała nadzieję, że Niedźwiedź nie będzie miał jej za złe wtrącanie się w nie swoje sprawy. W międzyczasie pociągnęła jeszcze dwa łyki miodu. Dzięki rozgrzewającym właściwościom trunku, krew wybiła na policzki znachorki, upiększając je bladoczerwonym rumieńcem. Łokcie oparła na blacie stołu, zaś dłonie podłożyła pod brodę. Wyraźnie wyczekiwała odpowiedzi, choć jedno spojrzenie na jej postawę dawało wyraźną odpowiedź, że werbalna reprymenda połączona z przypomnieniem, iż nie wypada wtrącać nosa w nieswoje sprawy wystarczy, by już nie naciskała.
Re: Karczma Sosnowa Grań
Sob Lip 06, 2019 9:50 pm Re: Karczma Sosnowa Grań
Gość
avatar
Gość
Pili. Jedli. Wznosili toast za toastem - a przynajmniej Mormont tak robił. Nie był Inni wiedzą jak szybko i dużo, po prostu... jakoś tak gładko w niego wchodził ten alkohol. Miód pitny nie miał piorunującej mocy, ot, rozgrzewał ciało i gasił ból duszy, a tego chyba brakowało mężczyźnie przede wszystkim. Niespiesznie odstawił kubek na drewniany blat, uzupełnił brakujący trunek z wprawą której nie powstydziłby się żaden karczmarz w żadnym szynku i kiwnął głową.

- Ano, maester w tym dłubał. - potwierdził podejrzenia kobiety, ale nie udzielił żadnej dokładniejszej odpowiedzi, bo i skąd miałby wiedzieć. Nie był uczonym w sztukach, nie taka była jego rola. - Będzie już... psia jucha, z tydzień. Siedem dni odkąd mnie dźgnęli, jak wieprza na rożnie. Dasz wiarę? Kuternogę ze mnie zrobili i za nic nie chcę się to cholerstwo wygoić. A tak ten bękart z łańcuchami obiecywał, tak zachwalał, tak wciskał tę maść w kolorze szczyn... w rzyć mu mogłem ją wsadzić. - znów upił trochę miodu, by zwilżyć gardło i ulżyć, być może, cierpieniu fizycznemu tym razem. Bolało go, to widać.

- Duncan Mormont, kulawy niedźwiedź! - zawołał po chwili, zanosząc się ochrypłym, sztucznym śmiechem. Nie śmieszyło go to wcale, skądże znowu, przeciwnie. Fakt, że miał niesprawną nogę już tydzień, co najmniej, naprawdę go irytował. Ironia, z jaką się przedstawił, mówiła dostatecznie dużo. Dopił kubek, przymknął na moment oczy i, jak przystało na człowieka dość wysoko urodzonego, kulturalnie i grzecznie stłumił pijacką czkawkę. Odsunął nieco dzbanek z miodem, wiedząc najwyraźniej, kiedy potrzebuje przerwy.

Skinął więc ręką na karczmarza; ten w mig pojawił się przy ławie i, po wyszeptaniu paru słów na jego ucho, przyniósł drugi dzbanek. Z wodą, tym razem. Duncan opłukał swój kubek, przełknął oleistą mieszankę resztek pitnego miodu i czystej wody, po czym zalał go do pełna tym bezbarwnym, zimnym płynem.
Re: Karczma Sosnowa Grań
Nie Lip 07, 2019 12:20 pm Re: Karczma Sosnowa Grań
Gość
avatar
Gość
Lyrra nie dorównywała ani nie zamierzała dorównywać swemu rozmówcy w szybkości picia. Dzieliła w końcu swoją uwagę między napitek i strawę, jednocześnie starając się równie dużo uwagi poświęcić Mormontowi i karczmarzowi, który ledwo potrafił się powstrzymać od nerwowego przebierania tłustymi paluchami. Lubiła tę jego energię, jednak zdecydowanie nie pałała miłością do naganiaczy wszelkiej maści. Stanie jej nad uchem i sapanie do tegoż nigdy niczego nie przyspieszało, a budziło jedynie przykre zirytowanie.

Uśmiech cierpkiej satysfakcji zagościł na parę długich chwil na twarzy kobiety. Maesterzy. Niby szkoleni w swoich sztukach, szanowani i wysyłani tam, gdzie czekali ich panowie wysoko urodzeni. A co z całą resztą? Jeżeli miało się odrobinę szczęścia i dostało posadę stajennego lub służki panów lordów, można było liczyć na promil uwagi w podłych przypadkach. Gdy nie miało się tego szczęścia, było się zwyczajnym, małym poddanym. Zdanym na swoją własną wiedzę, opiekę matki i babki, a gdy było się zupełnie nieszczęśliwym - na długą, bolesną śmierć bez nadziei na pomoc. Nie dziwota, że Lyrra uważała maesterów za równie uprzywilejowanych co panów, którym służyli.

- Tydzień to wystarczająco dużo, powinno się chociaż częściowo zasklepić - rzuciła pod nosem, bardziej do siebie niż do swojego towarzysza. Po kolejnej zmianie wyrazu twarzy można było stwierdzić, że zastanawia się nad czymś i to raczej intensywnie. Splotła palce ze sobą, starając się przypomnieć sobie maści, które widziała u maestera z Bliźniąt, gdzieś po drodze. Stary mężczyzna z łańcuchem spędzał już prawie czterdziesty rok na posługach Frey i był prawdopodobnie jedynym w Siedmiu Królestwach, który zyskał szczerą wdzięczność i przychylność Lyrry. Była tam jedna, którą wklepywał w rany, ale przejęła kolor brunatno-zielony, typowy ziołom. Maści w kolorze szczyn przypomnieć sobie nie mogła.

- Waszmość Mormont, kto by pomyślał... - powiedziała chwilę później, bez szczególnego entuzjazmu względem przydomka, który sobie sprawił. Ech, ci mężczyźni. Pierwsi do bijatyk, pierwsi do narzekania na ich efekty. Gorący temperament rycerza kontrastował z tym, który zazwyczaj prezentowali ludzie Północy. Może to tylko kwestia rozgoryczenia? Chwyciła ponownie ucho drewnianego kubka i unosząc je wysoko ponad własną brodę, opróżniła jego zawartość. Zacisnęła oczy i z charakterystycznym sykiem wypuściła powietrze. Zdecydowanym ruchem wytarła usta wierzchem lewej dłoni, po czym skierowała swoje spojrzenie na ser Niedźwiedzia.

- Pokażcie tę ranę. Gorzej już nie będzie, a może się coś na to poradzi - wraz z końcem zdania, podniosła się ze swego miejsca. Obeszła stół oraz ławy, siadając okrakiem na tej ostatniej, po drugiej stronie. Gestem dłoni poleciła wojakowi ułożenie nogi płasko na ławie, oczywiście po ówczesnym pozbyciu się wszystkiego, co mogło utrudnić dostęp do zainfekowanego miejsca. Dopiero teraz rzuciła na stół skórzaną torbę, którą chowała pod płaszczem, na swoich plecach. Dobrze, że karczmarz przyniósł wodę. Przyda się, chociaż kolejne dyspozycje dostanie dopiero po wstępnym przyjrzeniu się ranie.
Re: Karczma Sosnowa Grań
Nie Lip 07, 2019 12:41 pm Re: Karczma Sosnowa Grań
Gość
avatar
Gość
- Ohoho! - zawołał, szczerze rozbawiony otwartością kobiety. Cóż mu jednak pozostało? Wracać do rodowej twierdzy i tam oddać się maestrowi, skoro poprzedni jedyne, co zrobił, to zatamował krew i oczyścił brzegi rozerwanych tkanek? Lyrra miała rację. Gorzej nie będzie, chyba, że mu utną nogę. - Zwykle gacie ściągałem w bardziej ustronnych miejscach. - burknął, podnosząc z wysiłkiem prawicę. Na twarz wstąpił mu grymas bólu, ale zacisnął mocno zęby.

Bez większych trudności podwinął nogawicę. Materiał był luźny, dobrej jakości i choć widać było pierwsze ślady zużycia, to wielu ludzi mogło tylko marzyć o takiej odzieży. Mormont ściągnął brwi, przyglądając się prawej łydce. Miał chude i blade nogi, choć widać było nawet dobrze zarysowane mięśnie. Każdy mężczyzna urodzony na Północy taki był. Nogi musiały być sprawne, silne, godne zaufania.

Duncan miał łydkę ciasno owiniętą szarym materiałem. Delikatne sukno, noszone zgodnie z jego słowami tydzień, straciło swą czysta barwę, a dodatkowa żółć maści zaczynała także przebijać się na wierzch. Na szczęście ze szczynami jedynie kolor był podobny; zapach, choć słabiutki, przynosił na myśl jakieś zioła i... miód właśnie.

- Nie wiem, czego użył. - stwierdził krótko. - Chlusnął na ranę wodą, potem przycisnął szmatę nasączoną czymś, co zalatywało spirytem, wyczyścił i zaczął smarować. Owinął suknem, okadził dymem, kazał oszczędzać nogę i tyle, w rzyć chędożony prostak. - uściślił, na ile mógł odwijając z wolna sukno. Zaklął pod nosem, gdy wysychająca maść zaczęła rwać niektóre z włosków, ale w końcu wszystko puściło. Rana mieściła się mniej więcej dłoń od kolana, po wewnętrznej stronie. Cios zadany włócznią, który przyjął Mormont, najpewniej nadszedł od tyłu i z pewnością powalił go na ziemię. Nie była duża, ot, wielkości kciuka, może nawet mniejsza. Jej głębokości nie można jednak było stwierdzić, gdyż całość pokrywała żółtawa maść. Krawędzie były równe, nie widać też było żadnych poważniejszych oznak zapaskudzenia, czy czegoś takiego. Czemuż więc nie chciała się goić?

Karczmarz zbladł nieznacznie, widząc co się dzieje, ale nie skomentował tego w żaden sposób. Może gdyby zamiast Mormonta - człowieka z rodu który rządził tą wyspą! - był tu zwykły człek prosty, z gminu, to by się wydarł i wywalił go z karczmy, a tak tylko trzymał się z boku i z lękiem w oczach obserwował wszystko. Pozostali bywalcy Sosenki, a tych nie było przecież za wielu, także z ciekawością zerkali na przedstawienie. Nie każdego dnia widuje się coś takiego, a ileż można oglądać, jak się parzą niedźwiedzie!
Re: Karczma Sosnowa Grań
Nie Lip 07, 2019 9:53 pm Re: Karczma Sosnowa Grań
Gość
avatar
Gość
Znachorce zupełnie nie było do śmiechu. Obdarzyła Mormonta zupełnie beznamiętnym spojrzeniem, chociaż musiała zmienić na moment ich wyraz, by spiorunować wzrokiem wszystkich zainteresowanych gości. Oczywiście nie był to pierwszy raz, gdy trafił się jej podobny komentarz. Była jeszcze młoda, więc nie zdążyła sobie wyrobić podobnego szacunku, którym cieszyła się Ciotka. Starej kobiecie nie wypadało rzucać podobnych komentarzy. Co innego kobieta jeszcze przed trzydziestką, którą była Lyrra...
- Jak się wstydzicie, możecie poprosić karczmarza o pokój - rzuciła sucho, przyglądając się uważnie prawej nodze Niedźwiedzia.

Z każdym zrzuconym kawałkiem materiału rozliczała się ze swoją wyobraźnią. Co prawda spodziewała się zobaczyć taki właśnie opatrunek i podobne pozostałości maści. Jednakże sama rana, już obnażona, zdziwiła ją szczególnie. Spodziewała się po pierwsze rany ciętej - te, choć rozległe, zazwyczaj bywały płytkie. Partaczyły się także zupełnie inaczej niż rany miażdżone, czy kłute. Tutaj, po chwili obserwacji posiłkowanej rozbudowaną, bądź co bądź, narracją Mormonta, wszystko było już jasne. Zresztą, włócznie na Północy to nie był wcale taki rzadki widok.

Posłała jedno, długie spojrzenie karczmarzowi. Ten poczuł się wyraźnie zobowiązany do pojawienia się obok niej. Gestem przywołała go do pochylenia się do niej. To, co trafiło do ucha tłuściocha było oczywiście szczerymi przeprosinami za robienie z izby lazaretu. Następnie przyszedł czas na prośbę, na której spełnienie nie musieli długo czekać. Na stole obok nich stanął kolejny dzban - tym razem z wrzącym winem. - Może boleć. Macie, żujcie. To powinno trochę pomóc - sięgnęła ku swojej torbie. Minęło parę chwil, zanim wyciągnęła trzy, jeszcze niewysuszone liście. Podała mu je na otwartej dłoni. Jeszcze nie oszalała, by wciskać mu je siłą w niedźwiedzią paszczę.

- Przeczyszczę to cholerstwo - miała w zwyczaju informować każdego swojego pacjenta o tym, co robi. Było to szczególnie istotne zwłaszcza w przypadku krewkich wojów. Tacy potrafili się obruszyć na jakikolwiek ruch, który mógł sugerować zagrożenie. A teraz Lyrra zanurzyła czystą, białą chustę w parującym, czerwonym winie. - Trzy, dwa, jeden - od razu po zakończeniu odliczania przycisnęła chustkę do rany i ostrożnie, delikatnie, acz stanowczo poruszała nią po ranie w celu przemycia. Następnie wyprostowała się, przyglądając się niedźwiedziemu obliczu.

- Jeżeli potrzebujecie, poproszę o więcej miodu. Lub wina - alkohol był najlepszym znieczuleniem, na które mogli sobie pozwolić wędrowni znachorzy. Poczekała na odpowiedź i ewentualne uspokojenie nerwów woja, zanim ponownie nachyliła się nad jego prawicą. Równe krawędzie, brak zapaskudzenia. Jednak boli i nie chce się goić. Coś tutaj było nie tak. - Wiecie, takie rany są gorsze niż duże rozcięcia. Macie szczęście, woju, bo gdyby wasz wróg nie chybił, wykrwawilibyście się na miejscu i dołączyli do nieboszczka, za którego spokój żeśmy pili.

Nie dopowiedziała już tego, że równie dobrze może być problem z kawałkiem drzewca naciskającego na nerwy. Ciało obce mogło utkwić głębiej niż tam, gdzie sięga wzrok maestera czy jej samej. Nie zamierzała jednak kroić go na karczmowej ławie. Zresztą, każde otwieranie tkanek ciała wiązało się z okropnym ryzykiem. - Nie wygląda na zbyt zapaskudzone. Ale coś jest na rzeczy, skoro się nie goi. Maester zrobił dobrą robotę, bo zgnilizny nie dostaliście, ale... Boli nie tylko jak chodzicie? Czy może znacie pozycję, gdy boli mniej?
Re: Karczma Sosnowa Grań
Pon Lip 08, 2019 8:45 am Re: Karczma Sosnowa Grań
Gość
avatar
Gość
Karczmarz krzątał się w pobliżu ławy zajętej przez Mormonta i Lyrrę, ale bał się otwarcie spojrzeć w ich kierunku. Co innego prosty lud, przebywający w karczmie. Sosnowa Grań znajdowała się w szczególnym miejscu na Wyspie i każdy lub prawie każdy podróżny, czy to z jakiejś wioseczki, czy z samotnej chałupy, prędzej niż później mógł tutaj trafić. A widok osoby tak bliskiej Lordowi, jak Duncan, obnażającego nogę obcej dziewce był po prostu interesujący. Niektórzy jednak zaczęli odwracać wzrok, zdając sobie chyba sprawę, co się lada moment może wydarzyć. Jedna czy dwie osoby nawet rzuciły monety na drewno i pospiesznie wyszły, opuszczając budynek i wpuszczając do środka wiatr.

- A czego się tu wstydzić? Noga jak noga, ino dziurawa. - żachnął się Mormont, wzruszając ramionami i omiatając wzrokiem izbę. Porzucił też żartobliwy, lekki ton, gdyż najwyraźniej zdał sobie sprawę, jak poważna jest sytuacja. Zacisnął mocniej szczęki, aż zarysowane pod skóra mięśnie żuchwy się napięły. Był wojem, położył trupem sporo ludzi, sam też nie raz i nie da został ranny, więc orientował się nieco w kwestiach związanych z lazaratem. Jest czas na żarty, jest czas na powagę.

Z ostrożnością - mając na uwadze to, co zrobił maester - przyjął trzy liście i uważnie je powąchał. Zapach był mu nieznany, przynajmniej z początku, ale coś jakby kojarzył ten aromat. Nie mógł tylko skojarzyć, skąd. Pojedynczo położył je na języku i niespiesznie zaczął rzuć, z każdą kolejną chwilą czując coraz mocniej ich dziwaczny smak. Nie wiedział, jak działają, więc żuł zgodnie z poleceniem Lyrry. Może taki był cel tych liści? Żuć i myśleć, czym są i jak działają? Może miały zająć umysł pacjenta na tyle, by nie myślał o niczym innym?

- O do kroćset fur beczek! - zaklął odchylając głowę do tyłu, gdy kobieta zaczęła oczyszczać mu ranę. Bolało jakby przypalała go żywym ogniem, ale była w tym szaleństwie metoda. Ból rany zniknął na moment, ustępując innemu odczuciu, cierpienia wywołanego nagłą zmianą temperatury i nieprzyjemnego wrażenia palenia ciała. Złapał za dzban z miodem pitnym. Trunku nie było w nim wiele, lecz wystarczająco, by stłumić ból i ukoić nerwy. Nie potrzebował go więcej, tyle powinno wystarczyć.

- Boli, jak się ruszam. - wyjaśnił, odstawiając pusty już dzban. - Jak leżę, jest znośnie i ból mi nie doskwiera. - otarł usta jedną ręką, a spocone czoło rękawem drugiej. Nie chciał też patrzeć na swoją prawicę; nie bał się widoku krwi ani otwartych ran, po prostu nie miał ochoty spoglądać na poczynania bliżej mu nieznanej kobiety. Zaufał jej i, póki co, wychodził na tym dobrze. A liście, które ciągle miał w ustach, zamieniały się już w papkę, nie tyle pod wpływem jego śliny, co łapczywie i chwicie opróżnionego dzbana miodu pitnego.
Re: Karczma Sosnowa Grań
Wto Lip 09, 2019 9:26 am Re: Karczma Sosnowa Grań
Gość
avatar
Gość
Nie dziwiła się. Zarówno karczmarzowi, który wydawał się gorączkowo szukać rozwiązania tej specyficznej sytuacji, aż intensywny wysiłek spowodował wykwit pierwszych kropelek potu na jego czole, jak i gościom, którzy odchodzili z brzękiem monety. Nie wszyscy mieli na tyle mocne nerwy, by bez odpowiedniego znieczulenia - czy to zapachem bitki, czy miodem - oglądać podobne sceny. Akuszerki i znachorki, choć zazwyczaj były zwykłymi, pospolitymi babami niemogącymi unieść miecza, miały w sobie zupełnie inne pokłady siły. Taka zwykła rana była niczym przy widoku dziecka dosłownie wydzierającego sobie drogę na wolność. Niejednemu mężnemu wojakowi uginały się kolana.

Na kolejne słowa mężczyzny posłała mu krzywy uśmiech. Każdy tak mówił, a potem reakcje na ból wszystko weryfikowały. Należało jej oddać, że choć nie zwracała się do niego ze szczególnym szacunkiem (a przynajmniej jak ognia unikała wspominania jego wysokiego pochodzenia), starała się jakoś pokracznie chronić honor waszmościa. Gdyby miał zamiar piszczeć jak dziewczę przy pierwszych schadzkach, lepiej byłoby, gdyby owo piszczenie docierało do jak najmniejszej liczby uszu, czyż nie?

Liście same w sobie nie były jakieś szczególne. Duncan mógł w pierwszej chwili poczuć ich raczej gorzkawy smak, który po odpowiednim wymieszaniu ze śliną powoli, ale skutecznie ustępował słodyczy. Dodatkowe doprawienie się miodem jedynie wzmogło efekt. Lyrra, choć na ziołach nie znała się jeszcze tak dobrze, jak jej Ciotka, znała podstawową zasadę posługiwania się nimi - same zioła nie zrobią krzywdy, bo dopiero ich mieszanki przynoszą skutki.

Zacisnęła mocniej zęby i zamknęła oczy, właściwie gotowa na szarpnięcie nogą i przykładnego kopniaka w dół szczęki. Zazwyczaj przy takich bólach pacjenci reagowali właśnie w ten sposób, więc Lyrra wydawała się być zbita z tropu, gdy do podobnego wypadku nie doszło. Otworzyła ostrożnie jedno oko i odsunęła chustę od rany. Upewniając się, że wszystko w porządku, otwarła również i oko drugie, a zaraz do sensacji wzrokowych mogła dopisać ponownie, wyczerpującą relację Niedźwiedzia.

- Mogliście sobie pogruchotać nerwy - oznajmiła po namyśle, gdy intensywny wysiłek myślowy namalował pomiędzy jej brwiami jedną, poprzeczną zmarszczkę. Dziwna sprawa, mówiła do siebie w myślach, ale nie zupełnie niespotykana. - To była włócznia, tak? Zwyczajna, rękojeść z drzewca i kamienny grot? Czy tylko naostrzony badyl? Jeśli po drodze zdążyła się połamać, mogło wam to w środku utkwić i stąd nie chce się zagoić i boli, jak popieści w mięsień - Oczywiście był to jedynie strzał, bo tylko na tyle mogła sobie pozwolić w obecnych okolicznościach. Nie zamierzała przecież kroić go na karczmowym stole. W dodatku pewnie sam waszmość Mormont miał na tyle rozumu, by nie dawać się tak łatwo dziewce wymachującej nożem jakby miała szlachtować prosię.
Re: Karczma Sosnowa Grań
Wto Lip 09, 2019 1:07 pm Re: Karczma Sosnowa Grań
Gość
avatar
Gość
Duncan był przyzwyczajony do bólu. Znał go bardzo dobrze - możliwe nawet, że lepiej niż większość ludzi na Wyspie. To, co przeżył za młodzieńczych lat i jeszcze całkiem niedawno, pozostawiło na jego ciele i psychice mnóstwo śladów. Teraz, gdy jedną dłoń zaciskał mocno na uchu glinianego dzbana z miodem, jasne blizny stały się bardziej widoczne, odcinały się reszty skóry. Ran skrytych pod ubraniem Lyrra oczywiście nie widziała - nie licząc nie zagojonej szramy na łydce - więc mogła tylko zawierzyć zaskakująco stoickiemu zachowaniu Niedźwiedzia, że z bólem jest oswojony.

- Włócznia jak włócznia, wzrostu dorosłego człeka, z solidnego drwa, ale z żeleźcem z metalu. - powiedział, odprowadzając wzrokiem jakąś bladą niewiastę, wyraźnie nie nawykłą do takiego widoku. Uśmiechnął się do niej, chcąc poprawić jej nastrój, ale osiągnął odwrotny efekt. Dziewka przyspieszyła kroku, tuląc do piersi kosz jak nowonarodzone dziecię. - Grot nie był płaski jak cycki wychudłej dziewki, sama zresztą widzisz, że miał kształt bliższy trójkątowi. - spojrzał na Lyrrę, a potem przeniósł wzrok na ranę.

- Na tulei był metal, tego jestem pewien. Kamień czy drewno nie przebiło skóry i lnu tak łatwo, a to nie był pierwszy lepszy chędożony zbój! Wiedział, jak się walczy włócznią! - dodał z wyrzutem, Skóra wokoło była trochę zaczerwieniona, ale to akurat rzecz normalna po przemyciu wrzącym winem. Tkanki były żywe, zakażenia ani innego choróbska chyba nie ma... a przynajmniej taką miał nadzieję Duncan. Postanowił więc za to wypić i ostrożnie nalał miodu do kubka, po czym jednym, potężnym haustem przełknął całość. Stłumił potężne, pijackie beknięcie.

-  Zaskoczyli nas, ot co. - burknął pod nosem, tak, jakby się tłumaczył, chociaż absolutnie nie miał ku temu powodu. - Gdybyśmy spotkali się w otwartym boju, na trzeźwo, to zdechliby od razu. - splunął na karczemną posadzkę śliną w dziwacznym kolorze. Liście, które żuł i zapijał miodem, stanowiły teraz bardzo przyjemną papkę; Mormont nie miał pojęcia co to, ale smakowało mu. Starał się zanotować w pamięci, by wypytać najbliższego zielarza, czy ma coś takiego.
Re: Karczma Sosnowa Grań
Sro Lip 10, 2019 7:42 pm Re: Karczma Sosnowa Grań
Gość
avatar
Gość
Nie musiała widzieć odkrytego ciała, by móc sobie wyobrazić, jak wygląda. Niewielu udawało się wyrwać z cielesnego stereotypu. Co prawda to Boltoni mieli najokrutniejsze praktyki studiowania ciała ludzkiego po śmierci, jednak znachorzy i zielarze podobni Lyrrze również mogli jednym rzutem oka określić przynależność klasową denata. I nie tylko denata, bo przecież tylko żywych się leczy. Chłop miał inaczej zbudowane mięśnie nóg niż woj. Woj inaczej ściskał ręce przyzwyczajone do lejców i rękojeści. Dlatego też przed oczami miała zupełnie neutralny emocjonalnie obraz Duncana, golusieńkiego, jak w momencie przyjścia na ten świat. Pokrytego bliznami różnego pochodzenia, z fioletowo-niebieskimi żyłami przebijającymi się zza bladej skóry. I owłosienia, którym Północni mężczyźni mogli się chwalić bez żadnych kompleksów.

- Metalowa? Więc to nie były zwykłe dzikusy - w jej głosie wybrzmiała nutka zainteresowania, gdy zanurzyła obie ręce w torbie. Szukała jednej, bardzo ważnej rzeczy. Słoiczek z kawałkami płótna nasączonymi... na oko czymś zielonym, więc pewnie jakimś zielskiem. Gdyby Dunk zdecydował się zapytać, co tam jest, otrzymałby odpowiedź, że to płatky nasączone są tym samym, co ma właśnie w ustach. Warto powiedzieć, że po większym przyjrzeniu się, widać było iż ścięgna materiału nie są mocno zaciśnięte, lecz raczej wąskie. Szybkim ruchem otworzyła słoik i łapiąc jeden z płatów pomiędzy paznokcie, wyciągnęła go ze słoika i czekała, aż obcieknie.

- Macie już nauczkę, by trzymać przynajmniej jednego zwiadowcę? Ale... co ja będę was uczyć, znacie się na wojaczce - tak, zagalopowała się odrobinę. Jej głos przy pierwszym zdaniu zabrzmiał wyjątkowo ostro i szorstko, jednak przypominając sobie, z kim właściwie ma przyjemność, musiała się szybko przywołać do porządku. Obróciła głowę w bok i splunęła przez ramię. Zwyczaj ten był rozpowszechniony wśród gawiedzi i miał zapewniać spokój duszy. Nie miała pojęcia, czy wielcy państwo robią podobnie, a na pewno nie robili tak w zagrodzie zamkowej. - Niech ich Inni porwą, nikt, kto atakuje tych, którzy nie mogą się bronić w pełni swych sił nie zasługuje, by chodzić po tej ziemii. A teraz może chwilę poszczypać.

Przyłożyła w końcu płótno na ranę. Piec musiało, bo każde naruszenie wrażliwej tkanki było nieprzyjemne. Jednakże w żadnym przypadku nie miała na celu sprawić mu jeszcze większego bólu. Zielsko to rosło prawie wyłącznie w okolicach włości Tallhartów. To z kolei przypomniało jej, że trzeba zaopatrzyć się w olbrzymie zapasy, skoro lato chyli się ku końcowi. - Na razie to chyba tyle. Unikajcie nurzania nogi we wrzątku i uważajcie przy kąpielach w wodach innych niż ta, którą macie w zamku. Jakby zaczęło się paprać, proście maestera o pijawki, przynajmniej zeżrą zgniliznę. Przemywajcie to na noc, ale uważajcie, by w razie gojenia nie odrywać skrzepów. Przy okazji też jedzcie lekko, do momentu zasklepienia jedynie gotowane mięso - to były chyba zbyt wyczerpujące instrukcje, jak na okazję, w której się spotkali. Gdyby mogła, pewnie spisałaby mu je na kawałku pergaminu, ale... niestety, jako niskourodzona dziewka, nie posiadła daru czytania i pisania. - Zrobię wam opatrunek. Ale postarajcie się ranę wietrzyć, to pomaga na gojenie.
Re: Karczma Sosnowa Grań
Czw Lip 11, 2019 9:22 am Re: Karczma Sosnowa Grań
Gość
avatar
Gość
Ze szczerą ciekawością patrzył, jak Lyrra grzebie w sakwie, szukając czegoś konkretnego. Uśmiechnął się nawet lekko, bo przypominało mu to zabawę jakiegoś dzieciaka, grzebiącego w worze ze zbożem czy innymi orzechami. Kiedy jednak znachorka wyciągnęła mały słój, uśmiech momentalnie zniknął. Mięśnie szczęki poruszyły się, zaciskając mocniej zęby i szykując się na najgorsze.

- Dzikusy atakują prawie jak wilki. W kupie, szybko, agresywnie, rzucają się chmarą kąsając jak wściekłe zwierzęta... bo czymże są, jak nie właśnie dzikimi zwierzętami? - podjął temat, rad, że rozmawiali. Mógł dzięki temu zająć swój umysł, miast rozmyślać o nadchodzącym bólu. Bo, choć znał go, to nie cieszył się z każdorazowej wizyty boleści. Nie skomentował też przytyku w stronę braku zwiadowcy; to była prawda. Lyrra wyglądała na prostą dziewkę z gminu, ale wiedziała dużo i chyba potrafiła odnaleźć się w każdej sytuacji.

- Żeś mówiła, że tylko chwilę poszczypie! - warknął rozwścieczony, zaciskając mocno zęby. Po jego twarzy widać było, że wolał już kolejne obmywanie rany we wrzącym winie, niż te "chwilowe szczypanie". Owszem, z perspektywy Lyrry to była chwila, może nawet tak samo krótka, jak kilka uderzeń serca. Dla Mormonta trwało to jednak znacznie dłużej; w pierwszej chwili miał wrażenie, że ktoś przyłożył mu rozrzażone do białości żelazo do nogi, a w następnej był skłonny przyznać przez Czardrzewem, że na łydce ma kawał lodu z samego szczytu Muru. Uczucie nie było przyjemne w żadnym stopniu, sprawiało paskudne wrażenie paraliżu i przez moment Duncan miał wrażenie, że stracił czucie w najbliższej okolicy rany.

Sapnął, przekrzywiając głowę to w lewo, to w prawo, patrząc na nogę. Płótno nasączone Inni wiedzą czym przylgnęło do łydki jak druga skóra. Szybko, sprawnie, ciasno - ale nie na tyle, by wyrządzić jakąś krzywdę. Mormont poruszył nawet lekko nogą, chcąc sprawdzić, czy wilgotny materiał się dobrze trzyma. Zrzęda z zadowoleniem musiał przyznać, że płótno trzymało się niczym przyklejone.

- Nie oszalałem, by wskakiwać do wrzątku albo do Niedźwiedziego Jeziora. A co z gorącymi źródłami? W Winterfell takie mają. - kwestie spożywania lekkich, łagodnych posiłków skwitował wzruszeniem ramion. Wystarczyło na niego spojrzeć, by zrozumieć, że tłustych i ciężkich potraw unika; był wojem, musiał więc jeść dużo i dobrze. Miał może trochę za dużo tłuszczu i tu, i tam, ale można to było wybaczyć z racji jego wieku... bo, tak na dobrą, to mógłby spokojnie być ojcem Lyrry. Albo i dziadkiem, kto to wie.
Re: Karczma Sosnowa Grań
Pią Lip 12, 2019 9:20 am Re: Karczma Sosnowa Grań
Gość
avatar
Gość
Pewnie jej ojciec był w wieku Duncana, faktycznie. Jeżeli dalej żył, oczywiście. Lyrra co prawda nie wiedziała wszystkiego odnośnie swojej przeszłości - faktu bycia poczętą i urodzoną za Murem, posiadania siedmiu, "dzikich" braci i pewnie ich równie "dzikiego" potomstwa. Wiedziała co prawda, że jej matka i ojciec byli z dalekiej Północy, ale dla każdego oznaczało to coś innego. Dla południowców z Dorne Północą była już Dolina Arrynów, dla ludzi Północy "daleka" Północ to raczej Kraina Wiecznej Zimy. Na pewno jednak miała swoje korzenie zasadzone głęboko gdzieś bliżej Niedźwiedziej Wyspy niż takiego Riverrun na przykład.

- Cierpliwości... - rzuciła, a na dźwięk jej głosu gruby karczmarz aż obrócił się na obcasie buta, by upewnić się, że wszystko jest w porządku. Lyrra miała bowiem przypadłość typową dla osoby, której nie interesuje zupełnie dworska gra. Była ona bardzo prosta w zrozumieniu i łatwa w wyleczeniu - jeżeli chory na nią chciał się leczyć. Tymczasem Lyrra grała w dworskie gry wyłącznie wtedy, kiedy musiała. Duncan nie wyglądał na takiego, który mógłby zaraz skazać ją za jakiś występek w imieniu Króla - Siedmiu Królestw, czy Północy, to nie było ważne. Dlatego uznała, że może sobie pozwolić na mniej delikatne traktowanie woja, a przynajmniej w kwestii mowy. Jak baba takiemu nie wygarnie, to nikt inny tego nie zrobi. Lud za bardzo się bał, gdy nie było czego. - Macie jeszcze dużo przed sobą, a to się nawet nie równa temu, coście czuli jak was dźgnęli.

Jednak chwilę po tych słowach posłała mu również uśmeich, jeden z tych, które w swoim zamiarze miały uspokajać i dawać otuchę. Miał szczęście, skubany Niedźwiedź, oni zawsze mieli. W tej kontemplacji nawet zapomniała zupełnie na moment o tym jednym poległym, którego opłakują gdzieś u Gloverów. Dopiero na słowach o wilkach przypomniała sobie o nieboszczku, którego nigdy nie widziała na oczy i mruknęła pod nosem jakieś słowa, zapewne będące jakąś prośbą do bogów, ale o co? Prośba zniknęła gdzieś między oddechami i kasłaniem innego z gości. Wyglądało na to, że zachłystnął się łykiem miodu, ale trwało to jedynie parę sekund.

- Nic gorącego. Najlepiej w ogóle nogi nie nurzać. Gorące poprawia krewkość, jest szansa, że będziecie krwawić. Chyba, że lubicie, ale wtedy niech was maester znowu ratuje -
w końcu pozbierała wszystkie swoje "zabaweczki". Pozamykała słoiki, potem torbę, którą położyła na ziemi. Znów siadła okrakiem na ławie, tym razem by przy pomocy starego opatrunku zabezpieczyć nogę na czas powrotu Dunka do sypialnii, lub gdzie on tam chciał zakończyć noc. Na sam koniec dopiero nachyliła się trochę bliżej twarzy woja, odpowiednio ściszając głos, by jej słowa mogły dotrzeć jedynie do jego uszu. - Uważajcie na nich. Oni są jak wilcy, mówiliście. A wilcy, gdy już raz zwęszą trop krwi, nie odpuszczą.
Re: Karczma Sosnowa Grań
Pią Lip 12, 2019 12:47 pm Re: Karczma Sosnowa Grań
Gość
avatar
Gość
Wysłuchał uważnie jej słów. Raz tylko skinął dłonią na karczmarza, by przyniósł nowy dzban miodu. Duncan musiał się przygotować, tak psychicznie jak i fizycznie przed dalszą drogą. Niby miał konia, zacnego i sprawnego rumaka, prawdziwego ogiera z Północy który mógł wędrować w trudzie i znoju bez końca, ale zanim Mormont dojdzie do stajni i wlezie na jego grzbiet, minie kupa czasu. Stary woj zatem, gdy wysłuchał rad znachorki, zaczął naprawdę rozważać sypnięcie groszem i nocleg tu, w Sosence.

Spojrzał w stronę drzwi. Za nimi znajdowało się karczemne podwórze i dróżka prosto na trakt - a dalej, wspinając się po łagodnych wzniesieniach i coraz to bardziej krętej drodze, można było dotrzeć do jego rodzinnej twierdzy. Pomny słów Lyrry, pierwsze co zrobi, to odwiedzi maestera i wypyta o zioła oraz wprost naskarży na, jak to sam ujął, "chędożonego bękarta z żelastwem" u Glover'ów.

- I zawsze atakują watahą. - odparł, również szeptem. Nie mówił tego w celu przechwalania się, jaki to on nie jest potężny i doświadczony w boju; jego poznaczone bliznami ciało oraz ilość przeżytych zim mówiły wystarczająco wiele. Lyrra jednak, być może przypadkiem, podzieliła się naprawdę intrygującą myślą. Co, jeśli ten atak, ta napaść na biednego Rodrika, nie była przypadkowym aktem przemocy? Co, jeżeli zamiast normalnej zasadzki bandytów to wszystko miało jakieś drugie, przerażające dno o którym jeszcze nikt nic nie wiedział? A krew, jak znachorka mówiła, została przelana. Wilki zwęszyły trop.

- Dziękuję, pani. - odezwał się po chwili, chyląc nieznacznie czoła. Po dość grubiańskim mężczyźnie w jesieni życia nie został ślad. Mormont odwzajemnił uśmiech i, jak przystało na szlachcica, zachowywał się teraz zgodnie z etosem. - Wiedz, że Wyspa Niedźwiedzia nie jest za bogata, ale... no cóż, Północ pamięta. Za tę kwotę możesz zakupić beczułkę przedniego dornijskiego wina. Sam osobiście wolę miód, czy okowitę, ale i dobrym winem nie pogardzę. - sięgnął do wiszącego u pasa woreczka. Sakiewka brzdęknęła, kiedy zaczął w niej grzebać.

Moment później wyciągnął z niej dziesięć złotych monet. Dziesięć smoków, jak zwykło się mówić. Nie było to mało, za taką sumę można było sobie naprawdę poszaleć; Duncan nie tylko mógł kupić beczkę wina, ale także mógł opłacić niemal tuzin kurtyzan, czy kupić ze dwa lub trzy konie. Czy to było dużo? Dla kogoś z Północy, tak. Dla kogoś z Południa - niekoniecznie. A dla znachorki?
Re: Karczma Sosnowa Grań
Pon Lip 15, 2019 6:09 pm Re: Karczma Sosnowa Grań
Gość
avatar
Gość
Przez ciało Lyrry przeszedł dreszcz. Wywołany był chyba zupełnie podświadomie - przecież nie miała żadnego większego powodu do tego by się bać, prawda? Nie tutaj, nie w Sosence. Nawet jeżeli miałoby się stać tutaj coś złego, nie mogło to być coś, czego wcześniej nie widziała. Pijany, zwalisty mężczyzna zawsze stanowił zagrożenie, którego bliskość miało się z tyłu głowy. Jednak to, co mogło przejść w jakiejś karczmie w domenie Greyjoyów, nie mogło mieć miejsca na Północy. Ci, którzy uważali ludzi bliższych lodu za nudziarzy nie potrafili zrozumieć tego, że życie w tym rejonie wymagało od mieszkańców wyjątkowej dyscypliny.

"Zawsze atakują watahą". Te słowa zasiały kolejne ziarno wątpliwości w umyśle znachorki. Nawet jeżęli głównym celem tych zbirów był Mormont i jego koledzy, w tym jeden nieboszczyk, nic nie stało na przeszkodzie, by atakowali niewinnych przejezdnych czy przechodniów. Usta Lyrry ścisnęły się w wąską kreskę na samą myśl, a ręka odruchowo powędrowała w kierunku jej uda, gdzie znajdował się dobrze zabezpieczony sztylet - narzędzie lecznicze i ewentualna broń. Biorąc pod uwagę, że była tylko dziewką i to jeszcze taką, która zajmowała się sprawami po walce, a nie powstającymi w jej trakcie, przyszłość nie malowała się zbyt kolorowo.

- Nie macie za co dziękować - rzuciła już zupełnie wesołym tonem, jakby prypominając sobie, że nie jest starą babką-znachorką, a jedynie dwudziestokilkuletnią dziewuchą z Północy. Trochę opaloną słońcem Wysogrodu, ale jednak. Otworzyła szerzej oczy na widok sakiewki. Zdaje się, że nawet jej uszy, wystające nieco spoza czekoladowych loków, zapłynęły wstydliwą czerwienią. Nie ma to jak czuć się zakłopotanym przez wypłatę.

Przez moment wpatrywała się jak oczarowana w monety. Jako dziecko widziała skarbce bogatych kupców z Białej Przystani. Czasem też miała okazję oglądać sakwy wypchane brzęczącymi monetami, gdy ten, czy inny wysoko urodzony płacił za pobyt i jednocześnie chciał obwieścić światu swoje pochodzenie. Złote smoki błyszczały i w jej oczach wyglądały zupełnie jak żywe - jakby zaraz miały otworzyć swe paszcze i wypuścić z nich ogień, który pożarłby Sosnową Grań, Duncana, ją samą i wszystkich tych, którzy jeszcze pozostali w środku. Po chwili wahania wysunęła palec wskazujący prawej ręki i przesunęła jedną monetę w swoją stronę. Resztę przesunęła bliżej Duncana.

- Jesteście aż nadto chojni. Ale ja nie leczę dla pieniędzy. Gdybyście nie mieli herbu i tak byście otrzymali pomoc -
bo bóg śmierci, podobnie jak Lyrra, nie dzielił ludzi według urodzenia. Oczywiście, miło było dostać opłatę za pomoc, jednak to było zdecydowanie ponad potrzeby znachorki. Jeszcze na samą myśl o byciu obrabowaną przez "starych druhów" Mormonta, czuła wyjątkowo gorzki posmak w ustach. - Za resztę zapewnijcie, że gdy najdzie potrzeba, przyjmiecie wędrowca strudzonego podróżą - gdy jej spojrzenie skupiło się w oczach Duncana, miała nadzieję, że nie przekracza już i tak nadszarpniętych granic etykiety. Dlaczego? Bo miała ogromną ochotę puścić mu porozumiewawcze oczko. Nie zastanawiała się nad tym długo, bo nie leżało to w jej naturze. Po prostu to zrobiła, w sposób, który zdecydowanie przypominał szemrane towarzystwo z Starego Miasta. Znacznie bardziej ceniła sobie sieć znajomości, a Stary Niedźwiedź sprawiał wrażenie godnego zaufania, ważnego sojusznika.
Re: Karczma Sosnowa Grań
Pon Lip 15, 2019 9:04 pm Re: Karczma Sosnowa Grań
Gość
avatar
Gość
Zaskoczyła go. Bardzo go zaskoczyła i to w sposób, który był naprawdę imponujący. Lyrra w oczach Mormonta całkiem słusznie nie wyglądała na bogatą dziewkę i choć sam również nie grzeszył wyglądem bogacza, to potrafił docenić taki gest. Uśmiechnął się szeroko i skinął niechętnie głową, zastanawiając się nad czymś głęboko. Po dłuższej chwili dorzucił jeszcze jedną monetę, przesuwając ją po starym, drewnianym blacie ławy w stronę znachorki, najwyraźniej nie przyjmując do wiadomości odmowy pełnej zapłaty. Kolejną monetę rzucił w stronę karczmarza, jako zapłatę za wrzące wino i wynagrodzenie strat, wynikłych z wystraszenia kilku gości.

Karczmarz, jak można się było spodziewać, od razu złapał pieniążek, jak pies któremu rzucono kawał kiełbasy z pańskiego stołu. Skłonił się w pas i, ściskając monetę oburącz, czmychnął czym prędzej na zaplecze. Tam pewnie zaczął gryźć tek kawałek metalu, chcąc się upewnić, że to prawdziwy złoty smok, bo nie dowierzał oczom, albo coś takiego... licho wie, co tam prostaczkowie robią z takim bogactwem. Bo to było bogactwo, mimo wszystko. Zwłaszcza tu, na Północy. Jak to mówią, Lannisterowie srają pieniędzmi i mogą wyrzucać je w błoto, ale zwykli ludzie nie mają tak dobrze.

- Pieniądz się jednak przydaje. - skwitował Mormont, spoglądając na dodatkową monetę. Jeśli Lyrra nie chce całej zapłaty, to niech weźmie choćby i dwa złote smoki. Duncan był uparty i najwyraźniej będzie się targować aż do skutku. - Jak tylko jakiś wędrowiec trafi na Wyspę i nie dorwą go niedźwiedzie ni pogoda, przygarnę go do Twierdzy albo opłacę mu pobyt w Sosence, masz na to moje słowo. - mówił dalej, w nieco żartobliwy sposób narzekając na miejsce swego urodzenia.

- Bo ty, pani, masz gdzie się zatrzymać na noc, prawda? - zaczął. - Wiem, trwa ciągle lato, jest skwar, a pot spływa po rzyci nawet po krótkim marszu, ale gdy na Północy zapada zmrok, robi się naprawdę zimno. - ściągnął brwi, oczekując szybkiej odpowiedzi. Pytał nie dlatego, że Lyrra wpadła mu w oko i chciał zaoferować jej wspólne łoże oraz możliwość rozgrzania zmarzniętego ciała, skądże znowu. Pytał z troski szlachcica, którego rodzina opiekuje się całą wyspą i wszystkimi ludźmi, którzy na niej przebywają. Zarówno tubylcami, jak i przybyszami.
Re: Karczma Sosnowa Grań
Pon Lip 29, 2019 2:49 pm Re: Karczma Sosnowa Grań
Gość
avatar
Gość
Nad całą osobą Lyrry została rozciągniona szeroka płachta ulgi. Nawet, jeżeli spojrzenie, które posłała Duncanowi było wyrazem udawanej złości (w końcu nie łatwo było odmówić Niedźwiedziowi, a zwłaszcza na jego własnej ziemi), cieszyła się, że jednak jej propozycja została przyjęta. Dobili targu i do niewielkiej, lnianej sakiewki, którą nosiła wędrownym zwyczajem przy pasie, trafiły dwa złote smoki. Zdawało się, że sama pchała się w paszczę wilków. Ale już nie takie rzeczy widziała.

Powiodła wzrokiem za karczmarzem, pozwalając sobie na krótki, półkpiący uśmiech. Karczmarz był jej nawet dobrze znany, jednakże nie mogła nazwać go swoim przyjacielem. Pełen portret psychologiczny grubcia zajmującego się tym przybytkiem można było w końcu łatwo złożyć, gdyby tylko połączyć wrażenia znachorki i woja. Ale my nie o tym.

- Przydaje, ale ciąży - uśmiechnęła się półgębkiem. Faktycznie, noszenie przy sobie pieniędzy było tylko i wyłącznie proszeniem się o kłopoty. Znacznie bardziej wolała inwestować, a skoro inwestować - potrzebowała siły, by móc nosić wszystkie swoje przyrządy. Nie w każdej wiosce był kowal, który miałby potrzebne obcęgi. A nawet, jeśli miał, to takie umorusane Inni wiedzą czym nie były narzędziami godnymi leczenia. Nawet kobyły by nimi nie tknęła. - Pogoda jest chyba gorszą towarzyszką, prawda? Na Południu mówili, że nadchodzi jesień. A skoro tak, to zbliża się i zima.

Zima. Maesterowie wszystkich twierdz zdawali się pocić na sam dźwięk tego słowa. Ci z Północy zdawali się być nieco spokojniejsi, jednak żniwa kończyły się powoli i należało przygotować się na ciężkie czasy. Na Duncanie pewnie wiadomość o zimie nie zrobi już najmniejszego wrażenia. Bo który to raz? Lyrra swoją drogą czuła pod skórą dziwną ekscytację, która tym bardziej kazała jej pozostać w dniu próby właśnie na Północy. Ogień pod skórą zaczynał się tlić, a wewnętrzne ognisko powinno być gotowe na czas. Odpowiedni czas.

- Oczywiście, nie martwcie się. Chociaż nie w Sosence, ale tu niedaleko, w najbliższej osadzie. Wyobraźcie sobie, że tam nieszczęśnika nadziały kozły. Dziurę w brzuchu ma na grubość waszego kciuka. Ale skubany jest silny, jak to wieśniacy. Północ nie jest łaskawa dla słabych, ale to wiecie. Lud przechodzi podwójną próbę -
to się nam rozgadała panna z ludu. Rodzina biedaka pokrzywdzonego przez własne kozły uparła się o to, by Lyrra została w ich izbie na noc, a znachorka zaproszenie przyjęła. Nie z wygody, bo o tym ne było mowy, ale noce dla tak pokiereszowanego bywały nieznośne i ktoś musiał mieszać mu odpowiednie "herbatki". - Jeżeli potrzebujecie, mogę odwiedzić was, gdy koziarz wydobrzeje. Pamiętajcie o przykazaniach, bo jak się rana popsuje trzeba będzie urżnąć nogę od kolana w dół.
Re: Karczma Sosnowa Grań
Pon Lip 29, 2019 3:29 pm Re: Karczma Sosnowa Grań
Gość
avatar
Gość
Wzmiankę o nadchodzącej jesieni i zbliżającej się wielkimi krokami zimie puścił mimo uszu. Dla Południa coś takiego istotnie mogło budzić lęk czy niepokój, lecz dla mieszkańca Północy to była rzecz normalna. Zwyczajna. Zwłaszcza dla Duncana; przeżył nie jedną, nie dwie, a trzy zimy. Teraz miała być jego czwarta. Pokiwał więc głową, zgadzając się ze słowami Lyrry; spodobała mu się ta niewiasta. Było w niej coś więcej, niż można było dostrzec na pierwszy rzut oka.

Nie chodziło nawet o to, że była mądrzejsza niż inne dziewki, które spotkał.

- Dziękuję za troskę, ale nie będzie to potrzebne. Północ pamięta, a ja nie zapomnę tego, co dla mnie uczyniłaś, pani. To zaszczyt dla Wyspy, że może tu gościć kogoś takiego, jak ty. - skłonił głowę, dziękując jej ponownie za swe usługi i doceniając to, że pomaga prostaczkom. Wieśniaków nie brakowało na Wyspie Niedźwiedziej, ale w porównaniu do reszty Westeros nie było ich tu wcale tak wielu. I, co gorsza, musieli borykać się z wieloma problemami... do których, jak widać, dołączyła własna trzoda.

- Ten koźlarz mi coś przypomniał... będzie to jakoś ze dwie zimy temu, w okolicach Torrhen's Square, Brunnor od Tallhartów też został dźgnięty. Nie przez kozły, a chłopa zwykłego, z widłami. - mówił spokojnie, pewnym siebie głosem, tak, jakby naprawdę dzielił się jakąś przyjemna opowiastką, anegdotą, a nie tragiczną historią rannego człowieka. - Chłop ten pogonił biednego Brunnora, bo do łoża jego córy wlazł, a kiedy się zorientował, to na kolanach go błagał o wybaczenie i sam zaszył mu dziurę w brzuchu. Nakarmił go potem mlekiem z cebulą i czosnkiem i nie odstępował na krok, wąchając ranę by sprawdzić, czy śmierdzi i czy kiszki ma dziurawe. - dotknął brzucha dłonią. Historyjka brzmiała tak absurdalnie i przerażająco zarazem, że musiała być prawdziwa. A patrząc na to, że Mormont miał już swoje lata i zwiedził kawał Westeros... coś takiego musiało się przytrafić jego kompanowi.

- Tallhart do teraz się z tego śmieje i, jak za dużo wypije, pokazuje wszystkim koślawo zaszyty brzuch. - dodał wesoło. - Prawda to jest, że można tak sprawdzić, czy rana jest śmiertelna? - zapytał na koniec, nachylając się nieznacznie w stronę Lyrry. Sam znał się na wojaczce i chędożeniu, na pijaństwie i na paru innych sprawach, ale nie był z niego żaden cyrulik czy maester. Miał bardziej niż ogólne pojęcie o zdrowiu, wiedział tylko gdzie atakować, by bolało. Nic więcej.

Ciekawiło go jednak, czy to, co zrobił prosty wieśniak wiele lat temu, naprawdę działało. Bo cóż innego już zaproponować Lyrrze? Odmówiła pełnej zapłaty. Wyjaśniła, że ma gdzie spędzić najbliższą noc. Podzieliła się swoimi umiejętnościami i przestrzegła go, co ma robić. Przecież siłą jej nie weźmie, jak jakiś nieokrzesany Dornijczyk czy, o zgrozo, oszalały Kraken. Tych pierwszych w sumie nie widział od ostatniej wizyty w Królewskiej Przystani, tych drugi widywał aż za często.
Re: Karczma Sosnowa Grań
Sob Sie 03, 2019 1:25 pm Re: Karczma Sosnowa Grań
Gość
avatar
Gość
Ulga już na dobre zadomowiła się w jej ciele, gdy usłyszała odmowę. Sobie samej wytłumaczyła, że pan Mormont mógł się wydawać po prostu zbyt dumny, by przyjąc wieśniaczą pomoc na swym rodzinnym zamku, gdy pod bokiem miał Maestera. Tak czy siak, mury zamczysk wszelakich raczej nie sprawiały, że czuła się bezpieczniej lub mile widziana - wysoko urodzeni mieli w swej manierze chociażby zwyczaj zwracania się do siebie po nazwisku, czy przypominaniu go przez ciąg rozmowy.

A Lyrra nazwiska nie miała, co było już znacznym utrudnieniem. W pamięci wieśniaczej z całego Westeros figurowała głównie jako "Lyrra". Jej imię wystarczająco dobrze zdradzało Północne pochodzenie, zwłaszcza dla tych, którzy jakimś sposobem zapoznani byli z historią rodów Północy. Co prawda jej przybrana matka uznała, iż dla odróżnienia dziecka od, nie dajcie bogowie, bękarta szlachcianki czy szlachcica, doda te jedno "r", zmieniając cały wydźwięk imienia z pięknego i melodyjnego, do warczenia dzikiego zwierzęcia. Lyrra lubiła stawiać akcenty na obie te literki w swoim imieniu, co było kolejnym znakiem rozpoznawczym.

Na kolejne podziękowania machnęła ręką. Miało to mieć oczywiście efekt pokazania, by Duncan dał już sobie spokój z tymi podziękowaniami, bo robiła tylko to, co trzeba. W rzeczywistości jednocześnie przywołała tym gestem kochanego, grubego karczmarza, który zjawił się przy jej boku jakby z powietrza. Zerknęła przez ramię, gdy wyłapała go w kąciku oczu. Skoro już tutaj był, można było z niego skorzystać, prawda?


- Jeszcze jeden miód, dobry człowieku - oj tak, przy miodzie znacznie lepiej słucha się podobnych historii. Bo historia to była z pewnością ciekawa i na tyle realistyczna, że Lyrra po pierwsze nie zamierzała podważać jej autentyczności, a po drugie gdy tylko zamykała na chwilę oczy mogła sobie bardzo wyraźnie wyobrazić przebieg tamtych wydarzeń. Czuła dziwne, lepkie wrażenie w pamięci i mogłaby przysiąc, że już tę historię słyszała. Intensywny wysiłek umysłowy w postaci szukania źródła znajomości historii w jej pamięci ujawnił się w silnym zmarszczeniu brwi.

- Zdaje się, że moja babka opowiadała mi podobną historię. Co prawda nie występował w niej Tallhart ni z imienia, ni z nazwiska, ale "szlachcian" i "wieśniak" - A może po prostu podobne historie działy się całkiem często? Babka mówiła jej również, że kiedyś istniał zwyczaj, że pan na włościach zawładał dziewkami i był ich panem pierwszej nocy. Podobno Jej Miłość Królowa Alysanne już bardzo dawno temu zabroniła kontynuowania tej tradycji. Stare zwyczaje umierają wolno i może to właśnie było tego pokłosie? Na ten moment cieszyła się, że nikt z ziem jej "urodzenia" nie postanowił potraktować jej w podobny sposób. Lord Manderly raczej wolałby się zabić niż spółkować z północnymi dziewkami.

- Najbardziej śmiertelne rany to te, z których sączy się najwięcej juchy - zaśmiała się krótko, bo dalej rozbawiona przytknęła drewniany kufel do ust. Miód smakował zupełnie tak, jak powinien i chyba dopiero teraz, gdy jedwabisty płyn spływał w dół jej gardła poczuła, że napięcie spowodowane opatrzeniem Mormonta zaczyna uciekać z jej ciała. - Wy, wojacy, powinniście wiedzieć, że najbardziej śmiertelne są rany w brzuchu. Serce jest otoczone kośćcem, płuca wasze również. Kikuty da się odratować, jeśli nie przerwano żył. Jednak niebezpieczne są właśnie kłucia, bo sami wiecie, że ciężko jest się tam dostać. Kiszki i żołądek są szczególnie narażone - mleko i jedzenie nie zasklepią ran tak szybko, jakbyśmy chcieli. - dopiero po wpadnięciu w pułapkę monologu przypomniała sobie, że w pytaniu raczej nie o to chodziło.

- Jednak tak, samym węchem też da się coś wyrobić. Wieśniak musiał też mieć trzodę i wiedzieć, jak pachną kiszki. Sami pewnie wiecie, że świeże mięso pachnie zgoła inaczej od solonego czy popsutego. Tak samo jest z człowiekiem, w końcu mamy tylko więcej rozumu -
westchnęła krótko, bo ostatecznie była to raczej smutna obserwacja. Jednak w obliczu wojny ludzie szlachtowali się z większą złością i precyzją niż robili to wieśniacy ze swoimi krowami. I to jeszcze zupełnie bez celu - w końcu ci drudzy robili to, by mieć co jeść, a tamci? Idea, urażona duma, rzeczy, bez których lub z którymi dalej da się żyć stanowiły zarzewie agresji, na którą w sercu znachorki nie było pozwolenia.
Re: Karczma Sosnowa Grań
Sob Sie 03, 2019 2:28 pm Re: Karczma Sosnowa Grań
Gość
avatar
Gość
- Za to wypiję. - rzekł w czas, bo na ławie pojawił się kolejny dzban z miodem. Mormont, jak na niedźwiedzie przystało, ochoczo sięgnął i nalał sobie pokaźną porcję, po czym wzniósł prosty toast. Starł wierzchem dłoni nadmiar trunku i oblizał usta. Okowita, wino czy piwo to jedno, ale miód zajmował szczególne miejsce w jego sercu. Chociaż jak się za dużo go wypije, to można wszystko wyrzygać. A sama Lyrra mogła sobie pozwolić na wszystko, tak po prawdzie; Duncan miał pieniądze. Stać go było.

Wysłuchał zatem opowieści znachorki, kiwając głową i zachęcając kobietę do dalszych wywodów. Zgadzał się co do tego, że najgroźniejsze są rany brzucha, zarówno te zadane z przodu, jak i z tyłu - to, o czym nie wszyscy wiedzieli lub nie chcieli wiedzieć, znajdowało się znacznie wyżej. Wystarczyło zaatakować głowę, czy też i gardło, by przeciwnik padł jak długi. A potem można go dźgać do woli. Nie jest to rycerskie, ani honorowe czy sprawiedliwe, ale skuteczne.

Sypnąć piachem w oczy, kopnąć w rzyć, wbić miecz w bebechy czy gardło... tak się morduje. I za to Duncan znowu wypił, a potem raz jeszcze upił łyk, bo Lyrra potwierdziła to, co chciał usłyszeć. Uśmiechnął się szeroko, zadowolony i pomasował lekko ranną nogę. Swędziało go trochę, ale to akurat był dobry znak. Czuł wszystko. Żył.

- Co do rozumu, to mnóstwo ludzi ma go mniej niż pierwszy lepszy niedźwiedź. Wysoko czy nisko urodzony, nie ma tu różnicy. Ileż to ja widziałem tępych szlachciców i głupich rycerzy! Ilu cwanych i mądrych wieśniaków, ba, teraz rozmawiam z prostą dziewką, która jest pewnie mądrzejsza niż wszyscy pod dachem Sosenki! - zawołał, zataczając dłonią koło, wskazując na karczmę. Karczmarz krzątający się nieopodal skrzywił się trochę na te słowa, ale skoro dostał zapłatę, to nic nie powiedział. Pozostali bywalcy także nie zwracali uwagi na, znane już przecież, pijackie bajanie moczymordy Mormonta.
Re: Karczma Sosnowa Grań
Sponsored content

Skocz do: