Pole treningowe
Nie Lip 07, 2019 9:35 am Pole treningowe
Mistrz Gry
Mistrz Gry
68
Dziedziniec z uklepaną ziemią, gdzie można sprawdzić swoje siły w posługiwaniu się mieczem, włócznią, łukiem czy kuszą. Otaczają go krużganki, gdzie ci, którzy akurat nie ćwiczą, mogą obserwować potyczki. Ustawiono tutaj kilka tarcz i kukieł, które odgrywają rolę przeciwników. Na kamiennym podwyższeniu natomiast, stają w szranki uczniowie i nauczyciele. Przylegająca do pola treningowego zbrojownia, po brzegi wypełniona jest najróżniejszymi rodzajami broni. Od mieczy, poprzez sztylety, na włóczniach i toporkach kończąc. Korzystają z nich głównie ci, którzy chcą w zaciszu pałacu potrenować, nie są to jedyne zbiory w Słonecznej Włóczni.
Re: Pole treningowe
Pon Lip 08, 2019 10:24 am Re: Pole treningowe
Gość
avatar
Gość

— jeden —
Pierwszy dzień trzeciego księżyca 98 roku


Upały i brak deszczu nawet jak na standardy Leandro stanowczo się przedłużały. Wieści z koszar nie napawały go optymizmem, a chociaż każdy Dornijczyk zdawał się nawyknąć do żaru lejącego się z nieba, to co działo się od kilkunastu tygodni, mogło bardzo szybko eskalować w katastrofę. Ostatnimi bastionami zieleni były ich pałacowe ogrody i połacie plantacji cytrusów, ale miał wrażenie, że i to nie będzie trwało wiecznie przy takim obrocie spraw. Ich symbol, życiodajne promienie, które mimo tego, jak niebezpieczne były dla ich wrogów, potrafiły działać na ich korzyść, obróciły się w końcu przeciwko nim. I chociaż planowanie zasobów żywności nie leżało w jego kompetencjach, sam widział, że wszystko dąży powoli ku poważnym konsekwencjom dla nich wszystkich. Lud głodny to lud niezadowolony i chociaż dostawy produktów z Greenblood jeszcze względnie do nich docierały, wkrótce mogło się okazać, że skarbiec zrobi się pusty, a towary oferowane na wymianę okażą się niewystarczające. Praca wkładana w odbudowę armii mogła okazać się pozbawiona sensu. Jakkolwiek panika ani nie leżała w jego naturze, ani nie była wskazana, najpewniej należało się nad tym pochylić, póki sytuacja nie była jeszcze nawet w połowie tak zła, jak mogłaby. Cichy głosik w głowie podpowiadał, że może stanąć na konieczności nieco ciaśniejszych stosunków z rodami, z którymi dotychczas nie było im po drodze. Prawdziwą ironią losu był fakt, że tuż, tuż za surowymi górami Czerwonymi, na wyciągnięcie ręki, czekały mile żyznej gleby, sadów i pól uprawnych. Zupełnie jakby słońce w swej złośliwości potrafiło rozciągać swoje niszczycielskie siły tylko nad i tak spieczonym do cna Dorne, łaskawie omijając Reach.
Teraz nie zamierzał jednak nad tym się rozwodzić. Ostatnie dnie spędzał głównie w koszarach bądź na spotkaniach; stale było coś do zrobienia, a wraz ze zmęczeniem, wprostproporcjonalnie rosła też frustracja. Jako że nie słynął z bycia mężczyzną nadmiernie spokojnym, o wysokim stopniu kontroli nad własnymi emocjami, każdy jej przejaw był niebezpieczny i mógł prowadzić do niekontrolowanego wybuchu. Wówczas biedny ten, kto akurat nawinie się mu pod rękę. Siłę należało na coś spożytkować, a obok treningów pewien spokój niosło ze sobą towarzystwo Elary. Stąd też mając wolne popołudnie, postanowił poświęcić je na obiecany jej już jakiś czas temu trening. Kobieta nie była typem wojowniczki; sam twierdził, że jej siła tkwi w zupełnie czym innym. Oręż można było dzierżyć na różne sposoby, a w jej przypadku być może niekoniecznie to stal była jedyną odpowiedzią. Mimo to nie sądził, by taki czy inny trening mógł zaszkodzić, a że jego towarzyszka sama wykazywała chęci ku temu, by trochę poćwiczyć, któż mógłby się lepiej sprawdzić w roli nauczyciela, niż on sam? Ile w tym było nagłego, gwałtownego sprzeciwu, gdy to jego ojciec zaoferował jej lekcje, zasłaniając się nieco większym doświadczeniem? Za tym wszystkim kryło się coś jeszcze; bliżej niesprecyzowane podejrzenia, które ostatnio coraz częściej zatruwały umysł. Powoli. Wpierw niepostrzeżenie, nim zdążył w ogóle odnotować, że coś jest nie tak. Lekcje alchemii. Na razie jeszcze o tym nie myślał; były jak maleńki kamyk w bucie w trakcie wędrówki, kiedy to inne, ważniejsze sprawy zaprzątają umysł. Zepchnął to na karb ogólnego poddenerwowania i postanowił nadrobić stracony czas. Ot i tyle. Na placu treningowym pojawił się chwilę przed czasem. Słońce dawno już skryło się za atramentową czernią chmur, dając im w końcu zaczerpnąć oddechu. Plac oświetlały pochodnie, a słaby wiatr poruszał kotarami z delikatnego materiału, które miały zdobić krużganki. W oczekiwaniu na Elarę, która po drodze miała jeszcze zerknąć, czy wszystko u ich syna w porządku, zajął się rzucaniem nożami do celu. Rozkoszował się tym, jaki dźwięk wydawały sztylety, nim z głuchym tąpnięciem wbijały się w drewno kukły ćwiczeniowej. Ciężar sztyletu w dłoni uspokajał.
Spóźniłaś się. Czyżbym miał w ramach kary zlecić ci czyszczenie broni? — Rzucił, uśmiechając się półgębkiem, choć nawet nie odwrócił się w stronę kobiety, kiedy ta pojawiła się w zasięgu jego słuchu.


Ostatnio zmieniony przez Leandro Martell dnia Nie Lip 14, 2019 8:56 pm, w całości zmieniany 1 raz
Re: Pole treningowe
Pon Lip 08, 2019 11:43 am Re: Pole treningowe
Gość
avatar
Gość
| początek.

Jeszcze wiele obaw było jej obcych. Widziała, w jakim stanie Leandro wracał wieczorami i nie naciskała na rozmowę, dostrzegając zmęczenie i irytację. Szanowała jego upór w tym, by godnie zastępować ojca, ale czasem jej serce ściskał niepokój o to, ile jeszcze czasu zajmie, nim w końcu coś w nim pęknie, a frustracja przeleje się także i na ich relacje, jak również relacje Leandro z synem. Trystane chował się zdrowo, ale już teraz coraz częściej łapała malca na tym, że zamiast przysiąść nad zadanymi mu ustępami z księgi traktującej o historii, wolał z drewnianym mieczem wyruszać na podbój pałacowych ogrodów i czyhających w nich, na razie jeszcze nierzeczywistych zagrożeń, choćby w postaci wielobarwnych motyli. Ile to już razy zasłyszała, w oczach fantazji malca, potrafiły urosnąć do rangi smoków? Teraz jeszcze mu pobłażano, wiedziała jednak, że wkrótce sprawy się zmienią. Potrzebował ojca jak nigdy, ale kraj również go potrzebował; impas, którego rozwiązanie nie było proste. Z niepokojem i rezerwą podchodziła do tradycji wysyłania dzieci na wychowanie do innych rodów, niechętnie myśląc, że miałoby to spotkać Trystane. Z drugiej strony, skoro dotychczas się to sprawdzało... Wątpliwości powinna odłożyć na bok. Po drodze na trening sprawdziła więc, czy u syna wszystko w porządku; ucałowała go na dobranoc i ruszyła ku znajomym obszarom pałacu, po drodze pospiesznie splatając warkocz z długich, ciemnych włosów.
Nie potrafiła siedzieć bezczynnie, wypełniać swoich dni zajęciami całkiem miałkimi. Choć nikt nie oczekiwał od niej cudów, chętnie zgłębiała swoją wiedzę na różnych polach. Nie brała może udziału w ważnych naradach, choć zwykle była dosyć dobrze doinformowana, ze względu na to, że wieloma rzeczami Leandro się z nią dzielił. Lubiła zresztą myśleć, że liczył się z tym, co miała mu do powiedzenia, bo na przestrzeni lat udało im się wypracować płaszczyznę porozumienia, przyjaźni, a w końcu i czegoś więcej. Śmiało nazywała się zatem pod tym względem urodzoną pod szczęśliwą gwiazdą, nawet jeśli swego czasu wątpiła w to całkowicie.
Istotnie, pojawiła się na miejscu z nieznacznym opóźnieniem. Przez chwilę zlustrowała wzrokiem sylwetkę męża i mięśnie, które napinały się, nim śmiercionośne narzędzie trafiało celu. Tym razem w drewno, nie była jednak naiwna; mógł przyjść czas, gdy w miejscu kukły pojawi się żywy człowiek. Wówczas to nie taki głuchy, pusty odgłos potoczyłby się echem po tym placu. Czasy względnego pokoju cieszyły się swoimi przywilejami. Już dosyć długo pozostawiono ich samych sobie i nie niepokojono, ale żaden spokój nigdy nie trwał wiecznie. Były takie momenty, w których wyrzuty sumienia i szeroko pojęta moralność musiały zejść na dalsze plany i oby było im i ich dzieciom dane przejść przez życie bez zakosztowania smaku podobnych dylematów. O ile można je było tak nazwać.
- Czyżby nawet znajomości z księciem nie ratowały mnie przed takim losem? - Zapytała z przekąsem, zbliżając się. Chciała go zaskoczyć, ale najwyraźniej jej ruchy były głośniejsze, niż sądziła. Sięgnęła po jeden z noży, spoczywających na stole i zważyła w dłoni. Prosty, męski, niezawadzający w walce strój wcale nie wydawał jej się wygodny i najchętniej wróciłaby już do swoich zwyczajowych, lekkich sukien. Nie byłyby jednak zbyt praktyczne. Bez słowa skargi zamachnęła się, celując nożem w kukłę, z której brzucha wystawało już kilka rękojeści. Rzut okazał się zbyt lekki; sztylet z brzdękiem upadł obok drewnianego przeciwnika, a Elara złapała się pod boki, niezadowolona.
- Cóż, kiedy ty to robisz, wydaje się znacznie łatwiejsze - zawyrokowała, zbliżając się w końcu.
Re: Pole treningowe
Pon Lip 08, 2019 4:46 pm Re: Pole treningowe
Gość
avatar
Gość
Właściwie wciąż pamiętał przerażenie, jakim napełniła go informacja o tym, że będzie ojcem. Mimo iż taka była kolej rzeczy, mimo iż wszyscy wokół doświadczali dokładnie tego samego, że nawet nie wspominając o rzeszy służby i doskonałych nauczycieli, którzy wspomogą w opiece nad młodym człowiekiem, był to rodzaj odpowiedzialności za drugą istotę, który kłócił się z naturą Leandro. Nawykły do tego, by życie odbierać, nie dawać, stanął nagle przed cudem narodzin i pozwolił się oszołomić. Jeszcze zbyt żywo pamiętał własne dzieciństwo; pamiętał, jak ważna była dla niego aprobata ojca i jak dotkliwy jej brak. Jednocześnie dokładnie te same obowiązki, którymi niegdyś zajmował się Lorent, teraz spoczywały na jego barkach, a on mógł śmiało stać się dokładnie tym, kim był wtedy dla niego jego ojciec. Jakimś mitycznym, rzadko widywanym bóstwem, które mogło w każdej chwili zabrać słońce. Paradoksalnie to nie Księżna, ciotka Sarella wywoływała w nim takie skrajne emocje, a przecież to jej odpowiedzialność krojona była na większą skalę; to za jej udziałem ważyły się losy ich bytu. To ona wytyczała kierunek, którym będą podążać. Mógł jej tylko ufać i wierzyć, że wiedziała, co robi. Skoro po całkowitej destabilizacji, jaką zafundował im Morion, była w stanie utrzymać pokój i niezależność Dorne, Leandro nie zamierzał kwestionować jej decyzji. Na razie. Kwestia relacji z ojcem wciąż była jednak niejasna, zamglona. Dopiero ostatnio coś się z owej mgły zaczęło wyłaniać; sęk w tym, że trudno było rozsądzić, czym owo coś będzie.
Czasy pokoju zwykle nie trwały długo. Ostatnie piętnaście lat spędzili się na uwijaniu jak pracowite mrówki; ktoś musiał bowiem odbudować to, co Morion lekką ręką poświęcił. Życia wielu doskonałych włóczników zakończyły się w płomieniach, lejących się z gardzieli smoków. Podstawowy błąd; zasięgnięcie do taktyk, w których nie mieli doświadczenia, kosztowało życie tysiące ludzi. Zwykło się mawiać, że najlepszą obroną był atak, ale Leandro nie odniósłby tego do ich ludu. Wystarczyło poczekać, aż wróg sam podejdzie. A wtedy zwalczyć go nie tylko włócznią, ale i słońcem. Liczył się z tym, że jakiś konflikt zbrojny wkrótce nadejdzie; ludzie nie lubili pokoju, a Jaehaerys gwarantował go im już bardzo długo. Martell nie przyglądał się zapalczywie sytuacji politycznej tamtych regionów Westeros, ale bywał tu i tam, słyszał, co lordowie Siedmiu Królestw mają do powiedzenia po kielichu wina. Każdy chciał mieć jak najwięcej dla siebie — prosta, uniwersalna od lat prawda.
Elara stała mu się nieoczekiwaną sojuszniczką; zyskaną w miejscu, w którym najmniej by się tego spodziewał. Zamiast wroga we własnej sypialni, jak to często miało miejsce, zyskał podporę; niepokoiło go jednak od pewnego czasu to, że swój spokój niemal całkowicie oparł właśnie na niej. Jeszcze kilka lat temu, odważnie wyrażał pogląd, że małżeństwa oparte na miłości są słabe, bo i uczucia są słabe, stanowiące mierne fundamenty. Tymczasem teraz, z perspektywy czasu widział, ile emocji przelał na tę kobietę; czuł, jak straszny byłby jego gniew, gdyby ktoś tę świętość naruszył. Poznawszy smak bycia dla kogoś kimś ważnym, nigdy by już z tego nie zrezygnował. I może tu tkwił problem. Posiadanie czegoś do stracenia było pierwszym krokiem do utraty tegoż, a Leandro już w tej chwili miał do straty więcej, niż nadto.
Nie, żadnych przywilejów — odparł z żartobliwą kategorycznością. Odwrócił się ku kobiecie dopiero wtedy, gdy rzucony przez nią nóż uderzył w posadzkę. Zlustrował ją wzrokiem, pod męskim kaftanem doszukując się znajomych, jakże go interesujących kształtów; te skryły się jednak pod nijakością stroju. W kącikach ust zatańczył mu uśmiech. — Chociaż, z drugiej strony... — zawiesił głos, a znaczące spojrzenie na purpurze spojrzenia kobiety. Zaraz roześmiał się jednak na jej słowa.
Bo przychodziłem tutaj pół życia, rzucając tak długo, aż w końcu nie pokaleczyłem sobie rąk — zauważył jedynie, z nonszalancją wyciągając sztylety z drewnianych bebechów kukły. Niektóre sprawiły mu więcej kłopotów niż inne. Dzierżąc je w dłoni, podszedł do kobiety i podał jej jedno z ostrzy, nakierowując jej palce na miejsce, w którym powinna ująć nóż. — Źle złapałaś — ocenił. Stał tuż obok, chcąc jej pokazać, jak najlepiej wprawić broń w ruch. Krótka korekta, a tym razem cel był znacznie bardziej osiągalny. Mimo to Leandro życzyłby sobie, by nie musiała tej wiedzy nigdy wykorzystać.
Re: Pole treningowe
Wto Lip 09, 2019 12:16 pm Re: Pole treningowe
Gość
avatar
Gość
Elara pamiętała osiemdziesiąty trzeci rok jak przez mgłę. Zbyt mała, by cokolwiek zrozumieć i zbyt młoda, by zostać w pełni wtajemniczona w to, co się stało. Nie mogła w pełni osądzić tamtych wydarzeń. W sumie nie było jednak takiej potrzeby. Przez chłodny osąd zasłużonej porażki, przebijał się żal po stracie kuzynów, którzy na swoje nieszczęście znaleźli się wśród tych, których życie Morion poświęcił. Zgadywała jednak, że ktoś taki jak Leandro, kto obecnie sprawuje zwierzchnictwo nad armią, podchodzi do sprawy inaczej, bardziej personalnie. Zdawała sobie sprawę, że tamte wydarzenia nie dają spokoju, a jej tłumaczenia, że był wtedy zbyt młody, by mieć na cokolwiek realny wpływ, na niewiele się zdawały. Książę potrafił być niezwykle uparty. Ostatecznie znała tę historię również z opowieści jego ojca, Lorenta, a skoro odsunięto go wtedy od stanowiska i zamknięto we Włóczni, jego syn tym bardziej niewiele mógł na to wszystko zaradzić. Odpowiedzialność i piastowanie ważnych urzędów jawiło się Elarze jako klatka, z której nie było ucieczki. Przywilej, który nie wart był tego, co trzeba było w jego imię poświęcić. Dlatego cieszyła się, że to nie Leandro nosił miano dziedzica. 
Naiwnym było pragnienie nieskończonego pokoju. Karty historii dobitnie pokazywały, że na dłuższą metę jest to niemożliwe. Jakby jednak nie patrzeć, zawsze gdzieś trwała jakaś wojna. Mogła ich akurat nie dotyczyć; mogła rozgrywać się z daleka od bezpiecznych granic ich kraju. Ale była. Wywołana buntem uciemiężonych, bądź tych, którzy mieli złe zamiary. Historia nie znała jednak wersji przegranych, a zwycięzców, dzięki czemu zawsze ogarniało ich wrażenie, że to ci dobrzy z zestawienia wygrali. Czy słusznie? Tego nie dowiedzą się nigdy. Nic nie było takie proste.
Ulgi którą poczuła gdy okazało się, że to Leandro jest jej przeznaczony, nie dało się porównać niemal do niczego. Już nie tylko ze względu na to, że w jej pamięci, jako młodziutkiej dziewczyny, zapisał się jako ktoś, za kim jej wzrok mimowolnie wędrował, gdy tylko pojawiał się w pobliżu. Pamiętała dokładnie, jak bardzo próbowała to zatuszować przed Arianne zgadując, że na pewno nie spodobałoby jej się to jako jego siostrze. Przejeżdżał konno przez dziedziniec na przepięknym wierzchowcu, a Elara zastanawiała się, jakby to było, gdyby te czarne, błyszczące oczy spoglądały w jej. Okazję ku temu, by się o tym przekonać miała chyba w najgorszym (jak wówczas sądziła), momencie swojego życia. Raz jeden postąpiła wbrew temu, co należało. Wtedy, gdy wymknęła się do Miasta Cieni. Właściwie wyobrażała sobie jakby to było uciec. Panika połączona z lękiem przed nieznanym stanowiła wybuchową mieszankę, która prawie popchnęła ją do tak nieodpowiedzialnego działania. A potem trafiła na Leandro. Że też żadne z nich nie domyśliło się, że analogiczna sytuacja może sugerować, że to ich połączy węzeł narzeczeński. Nie myślała o tym wtedy, nawet nie przyszło jej to do głowy. Znalazłszy się w nieprzychylnym, śmierdzącym sieciami rybackimi i wodorostami mieście, po raz pierwszy poczuła zalążek wolności, którą na drugi dzień miała stracić.
Uśmiechnęła się, przewracając teatralnie oczami, jakby ją to rozczarowało. Czuła jego wzrok na sobie, aż coś w niej drgnęło. Kąciki ust uniosły się mocniej, aż w końcu roześmiała się w głos. Spoważniała jednak, kiedy Leandro zwrócił uwagę na to, że ćwiczył mimo wszystko bardziej zapalczywie, niż ona sama.
- To wyzwanie? - Zapytała. - Z tym nie będę rywalizować. Moje dłonie pokaleczyły jedynie igły i niech tak lepiej pozostanie. Poza tym pamiętam, ile czasu potrafiłeś spędzać na trenowaniu. - Sięgnęła po podane jej narzędzie, starając się zrobić to tak, jak poinstruował ją Leandro. Przelotny dotyk mężczyzny wciąż mrowił w palce, choć minęło już przecież pięć lat, odkąd rozpoczęli proces poznawania się, milimetr po milimetrze. Zmniejszyła dzielący ich dystans do minimum, starając skupić się na zadaniu, nie ogniu, który bił od Martella, a któremu chętnie by się poddała. Spróbowała rzucić raz jeszcze; tym razem sztylet wbił się w kukłę, chociaż dosyć płytko. Jej twarz się rozjaśniła, naznaczona wyraźnym zadowoleniem z własnego, szybkiego postępu. Korzystając z wyjętych przez Leandro wcześniej sztyletów, rzuciła jeszcze kilka razy. Nie wszystkie trafienia były celne, ale na początek lepsze to, niż nic.
- Prawie - oceniła krytycznym okiem. Ruszyła z miejsca, by pozbierać sztylety. - Lorent wspominał, że warto żebym poćwiczyła fechtunek - rzuciła, siłując się z ostrzem, które wyjątkowo mocno utkwiło w drewnie.
Re: Pole treningowe
Czw Lip 11, 2019 7:33 pm Re: Pole treningowe
Gość
avatar
Gość
Lubił jej śmiech. Gdyby mógł zamknąć go w butelce, upijałby się nim każdego wieczoru. Zwłaszcza wtedy, gdy tkwił w koszarach, dzień za dniem kontrolując szkolenia rekrutów; lub wtedy, gdy spędzał długie tygodnie poza domem, w podróży.
Waleczna jak tygrysica — stwierdził, z wyraźnym rozbawieniem. — Umiejętnie wbita igła potrafi być nie mniej zabójcza — zauważył jedynie. Zarówno dosłownie, jak i w przenośni; czasem pozornie nieszkodliwe działanie mogło sprowadzić na kogoś zgubę, zupełnie jak łatwa do przeoczenia igła. Leandro z dumą obserwował poczynania kobiety; jak na laika szło jej przyzwoicie. W trakcie gdy Elara odzyskiwała sztylety utkwione w drewnie, Leandro podszedł do stołu i zawiesił się nad blatem, wzrokiem przebiegając po zebranych tam orężach.
Wszystkie rozważania rozpierzchły się jak popiół na wietrze. Jedno nieroztropne słowo mogło wywołać burzę. Tyleż gwałtowną, co nieprzewidywalną; dornijska krew zdawała się w nim wrzeć i kipieć, ilekroć ktoś nieroztropnie posłużył się słowem tak, jak zabójca ostrzem noża. Nie mógł winić Elary za to, co powiedziała. Nie chciał podejrzewać jej o celowość, nawet jeżeli coraz śmielej poczynające sobie myśli, uciekały właśnie w takim kierunku. Przecież rozumieli się bez słów; dlaczego zatem nie dostrzegała tego, czego on sam jeszcze nie był w stanie dostrzec? Lorent. Jedno imię w jej ustach sprawiło, że na chwilę zesztywniał i przymknął powieki. Poruszył się niespokojnie, starając opanować gniew, który rozlał się po członkach. Na razie jeszcze nieśmiało, bo nie pozwolił mu na więcej. Palce przebiegły po rękojeści szamsziru. Wciągnął głęboko w płuca zakurzone, wciąż rozedrgane gorącem dnia powietrze. Przesadzał; chciał to powstrzymać nim pozwoli, by irracjonalna emocja zawładnęła nim i uczyniła go swoim sługą. Słowa Elary trafiły jednak w strunę, która wygrywała w jego sercu zazdrosną melodię już od paru tygodni. A zaczęło się od alchemii.
Kluczem do sukcesu było pogodzenie się z tym, że urodzenie niosło ze sobą obowiązki. Obowiązki z kolei, niosły ze sobą ogromną odpowiedzialność, ale i porównania. Te zdawały się być nieodłączną częścią życia każdego szlachetnie urodzonego męża. Zderzył się z nimi już jako dziecko; Leandro w niczym nie przypomina brata. Jest bardziej gwałtowny. Gdzieś na trakcie czasu zgubił moment, w którym imię brata zostało zastąpione imieniem ojca. Nieuchronnie szedł w jego ślady; zaczynając od stanowiska. Dawał z siebie co mógł; w czasach pokoju nie było to łatwe, a w czasach suszy, która wbijała w nich powoli swoje pazury niczym sęp oczekujący na padlinę, było tylko gorzej. Na szacunek żołnierzy trzeba sobie zapracować. Wciąż nie mógł się jednak pozbyć piętna bycia synem swojego ojca. A choć mężczyzna cieszył się dozgonnym szacunkiem ze strony Leandro, były takie sprawy, których wybaczyć nie mógł mu nigdy. Nie mógł wybaczyć spojrzenia matki, gdy w murach pałacu pojawiła się Jawahir. Nie mógł wybaczyć mu wszystkich tych chwil, gdy odchodził bez słowa od stołu, mimo że żona chciała z nim porozmawiać; w końcu utraciła dawną urodę i zgorzkniała, poddała się, a jej jedynymi towarzyszami stały się narzekania strun harfy. Powinien dzielić to, co w sferze serca a to, co w sferze rozumu; wszystko kotłowało się jednak jak kipiące mleko. Wiedział, że to droga donikąd.
Ach, Lorent — rzekł jedynie cicho; bardziej sam do siebie, niż do rozmówczyni. Po imieniu? Sięgnął po drugą szablę; jego ruch wyglądał tak, jakby zamierzał znienacka zaatakować. Zamiast tego jednak, podrzucił broń, złapał umiejętnie za ostrze, by się nie skaleczyć, po czym rękojeść zwrócił w stronę Elary tak, by mogła ją ująć. — Skoro tak twierdzi, to pewnie ma rację — dodał, siląc się na wymuszoną obojętność i zwyczajową nonszalancję. W środku jednak zdawał się przetrzymywać składowisko dzikiego ognia; nic tylko czekać, aż pod wpływem nieco wyższej temperatury wszystko wybuchnie, zostawiając po sobie tylko dymiące zgliszcza. Przyjął odpowiednią postawę i wlepił czarny wzrok w żonę; co najmniej tak, jakby chciał ją nim przeszyć na wylot jak ostrzem. Nie zrobiłaby ci tego.
Broń się — zakomenderował, nacierając. Atak był najlepszą obroną przed niechcianymi rozmyślaniami.
Re: Pole treningowe
Pią Lip 12, 2019 10:57 am Re: Pole treningowe
Gość
avatar
Gość
Pochłonięta całkowicie wyjmowaniem ostrzy z drewna, zupełnie nie zwróciła uwagi na gwałtowną reakcję, która przetoczyła się przez Leandro jak huragan. Nieświadoma zupełnie emocji, które budził w Leandro Lorent, nawet jeżeli miała jakieś podejrzenia, nigdy nie wyciągała ich na wierzch. Sama nie miała najlepszych relacji ze swoim ojcem. Truchlała pod naporem groźby, którą dostrzegała w jego oczach, kiedy tylko powinęła jej się noga. Być może z perspektywy czasu powinna być mu wdzięczna za surowość wychowania, nie zmieniało to jednak faktu, że jako dziecko nie potrafiła zrozumieć, dlaczego potrafił być czuły wobec jej siostry, ją zostawiając na uboczu. Pod tym względem była skłonna rozumieć swojego małżonka i właśnie temu przypisywała niechęć, którą czasem dostrzegała, gdy książę Lorent był w pobliżu. Łatwo było zakładać, że wszystko sprowadza się do nierównego traktowania rodzeństwa na jakimś etapie. I pewnie gdy nastąpi dzień, w którym dotrze do niej, jak daleko sięga ten cichy konflikt, pojmie, jak głupia i ślepa na drobne znaki była, mimo że tak lubił chełpić się swoimi bacznymi obserwacjami najbliższych.
Zbliżyła się do Leandro i odłożyła sztylety tam, gdzie znajdowała się reszta broni. Spojrzała na niego, bo coś w jego tonie brzmiało obco i odlegle. Miewał takie momenty. Czasem nawet nie dopytywała, co się stało; starała się po prostu być. A chociaż nigdy jeszcze nie zdarzyło się, by jej duszę musiał ogarnąć lęk przed tym, co Leandro uczyni, czasem jego oczy wydawały się należeć do zupełnie innego człowieka. Ani drgnęła, gdy zrobił ruch, jakby chciał zaatakować. Pokładane w tym mężczyźnie zaufanie, pewnego dnia mogłoby ją zgubić; wiedziała, że nie zrobiłby jej krzywdy. Ujęła broń, zaciskając palce na rękojeści. Podniosła wzrok na mężczyznę, gdy padły kolejne słowa. Nie miała jednak czasu by zastanawiać się nad tym, dlaczego brzmiały tak dziwnie. Leandro natarł znienacka. I chociaż domyślała się, że biorąc pod uwagę stopień posiadanych przez nią umiejętności, byłby w stanie położyć ją jednym wprawnym ciosem, ten pierwszy udało jej się odparować. Stal zagrzmiała o stal, chociaż pewnie nie tak mocno jak mogłaby, gdyby książę włożył  w atak więcej siły i gdyby walka odbywała się naprawdę. Mimo to poczuła drganie aż w kościach. Trzeba było jednak przyznać, że przez chwilę ogarnęło ją zwątpienie, czy to aby na pewno tylko ćwiczenia. To było nowe, niepokojące uczucie. Uśmiech spełzł z jej twarzy, cofnęła się o krok, a pozbawiona praktyki, pozwoliła działać instynktowi i niezbyt zgrabnie odparowała kolejny cios. Przez myśl przemknęła jej Jawahir; Elara zdawała sobie sprawę ze swoich atutów, bez wątpienia nie należała do nich jednak umiejętność walki.
Szabla wypadła jej z ręki i potoczyła się po kamiennej podłodze z nieprzyjemnym dla ucha tarciem. W końcu z brzdękiem odbiła się od jednej z kolumn i tyle ją widziała. Jeszcze jeden krok do tyłu, a poczuła, że traci równowagę wypracowaną w tańcu, nie na uklepanym polu walki. Pewna, że czeka ją krótka droga w dół, a potem twarde lądowanie, zdziwiła się, gdy tak się nie stało; plecy natrafiły na oparcie chłodnej ściany. Podniosła ręce do góry, jakby dając znać, że dosyć. Z trudem łapała powietrze, jednak w jej oczach nie sposób było dostrzec wyrzutu; raczej wyzwanie. Co teraz? Milczała. Sromotna klęska być może by ją ubodła, gdyby nie to, że była nieunikniona. Choć... Nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.
Re: Pole treningowe
Pon Lip 15, 2019 11:04 am Re: Pole treningowe
Gość
avatar
Gość
Złość była zgubnym uczuciem, na jakimś poziomie świadomości zdawał sobie z tego sprawę. Rozgrzewała ciało i umysł, ale koniec końców pozostawiała człowieka zimnego w grobie. Nie na darmo zarówno ojciec, jak i lord Fowler, który w ogromnym stopniu był odpowiedzialny za jego wychowanie, starali się w nim całą tę burzliwość wytępić; udawało się na jakiś czas. I przez chwilę istotnie, bywał spokojny tak, jak morze, które obserwowali niejednokrotnie z Elarą z okien sypialni; jednak żeglarze zwykli mawiać, że sztorm może rozpętać się tak nagle, że nikt nie jest w stanie go przewidzieć i dostrzec, nim będzie za późno. Tak samo było z każdym tym niskim, mrocznym poczuciem dławiącym w gardle, które popychało do takich działań, których gdy szkarłatna mgła wzburzenia opadła, można było jedynie żałować. Pojawiało się nagle, wstrząsało nim do głębi i pozostawiało tylko pustkę, gdy już mijało. Nie rozumiał, dlaczego potrafił to powściągać, gdy akurat pełnił funkcję dowódcy, a nie potrafił się opanować, gdy w grę wchodziła jego rodzina. Czyżby jedno wynikało z drugiego? Czyżby kumulacja następowała właśnie dlatego, że nie pozwalał sobie na wybuch, gdy wypełniał swoje obowiązki? Zależało mu wszak na dobru żołnierzy tak, jak zależało na dobru rodziny; z drugiej strony być może zdecydowanie zbyt mocno wziął sobie do serca radę ojca, by rządzić głową, a nie sercem. Miłością i szacunkiem nie da się nikogo utrzymać w ryzach. Nie da się go wyszkolić, wyrobić u niego posłuchu. Być może fakt, że w przypadku Elary wszystko to było dokładnie na odwrót, sprawiał, że tak trudno było mu czasem zbyć obojętnością innych mężczyzn w jej towarzystwie. Na razie jednak mimo dorosłego wieku, był zbyt zdezorientowany, by dojść do jakichkolwiek wniosków. Moment, w którym dzierżył oręż, również nie był najlepszym na przemyślenia.
Cios padał za ciosem, choć nie wkładał w nie całej siły, jaką mógłby. Gniew mógł napędzać równie skutecznie, co pasza i odpoczynek napędzały konie; widział jednak, że Elara cofnęła się, a to podziałało trzeźwiąco. Krok za krokiem zbliżali się do muru, który gdyby walka odbywała się naprawdę, stanowiłby jej koniec. Kilka jego pchnięć odparowała pierwszorzędnie, co potwierdził, zagłuszając brzdęk stali zdawkowym dobrze.
Utrzymaj pozycję — dodał. Brzmiał oschle, choć należało się domyślać, że zwyczajnie zaczął zachowywać się dokładnie tak, jak podczas treningu z żołnierzami, gdzie nie było miejsca na uprzejmości czy proszący ton. Wszak nikt tego nawet nie oczekiwał. Broń wypadła jednak w końcu Elarze z ręki, a dźwięk metalu trącego o kamień nie był przyjemny dla ucha. Kobieta przyparta do muru miała marne pole do manewru, a Leandro uświadomił sobie, że potraktował ją stanowczo zbyt ostro. Mimo to wyzwanie w jej oczach nie pozwoliło mu na to, by długo pławić się w ewentualnych wyrzutach sumienia. Uśmiechnął się krzywo, nieomal tryumfalnie. Zbliżył się tak, że gdyby była to prawdziwa walka, zadałby teraz ostateczny cios, który pozbawiłby przeciwnika życia. Zrobił jednak coś, czego normalnie by nie zrobił, zmniejszając dzielącą ich odległość jeszcze bardziej. Niemal czuł na szyi przyspieszony oddech przeciwniczki i widział dokładnie każdy pieg na jej zaróżowionych policzkach.
Czyli jednak naprawdę miał rację — rzekł cicho, a w kącikach ust zaczaił się drwiący uśmieszek, choć sam nie był pewny, komu właściwie dopiekł tym bardziej, sobie samemu, czy jej. Walkę uznawszy za zakończoną, jedną ręką oparł się o mur nieopodal głowy Elary, w drugiej wciąż dzierżąc szablę. Bawił się jej ciężarem, rozgrzana rękojeść dobrze leżała w dłoni. Gdyby ktoś obserwował to z boku, mógłby dojść do mylnych wniosków, że oto myśliwy dopadł w końcu swą ofiarę. — Wolałbym, żebyś następnym razem przyszła z tym od razu do mniea nie dyskutowała o tym z moim ojcem. Jego ton zabrzmiał zupełnie bezbarwnie, choć czerń oczu lustrowała ją z nauczycielską uwagą. Z alchemią pomóc jej nie mógł, z fechtunkiem owszem; to też zamierzał uczynić. Teraz jednak skupienie rozpłynęło się w rozgrzanym powietrzu, rozdygotanym jeszcze od brzdęku metalu o metal. W nozdrza wpadł delikatny zapach perfum i olejków, których używała Elara. Sięgnął ku kosmykowi jej ciemnych włosów, który wymsknął się z ciasnego warkocza i założył za ucho.
Re: Pole treningowe
Pią Lip 19, 2019 3:35 pm Re: Pole treningowe
Gość
avatar
Gość
Elarze brakowało gwałtowności. Wielogodzinne obserwacje nieba, odpowiedzi na setki pytań zadawanych przez syna, czy praca z igłą nauczyły ją cierpliwości, która miała zbawienny wpływ na działania Leandro, gdy temu zdarzyło się wpaść w gniew. Potrafił zatlić się nieproszony, trawiąc pożarem, cisnąc na usta słowa, które paść nie powinny. Głównie dlatego Elara stroniła od kłótni i wzburzenia. Niepanowanie nad własnymi emocjami sprowadzało na głowę jedynie natłok problemów, którym później należało stawić czoła. Nigdy nie mogła zarzucić mu, że zaniedbywał obowiązki względem rodziny, zdawała sobie też przecież sprawę z pewnych priorytetów, którymi musiał się kierować. Wiedziała to od dnia, w którym ogłoszono ich zaręczyny. Może i mogłaby być dumna, że wżeniła się w ród panujący; byłaby, gdyby w jakikolwiek sposób to od niej zależało. Gdyby jej mężem był lord innego dornijskiego rodu, być może byłoby inaczej; lepiej, gorzej? Trudno osądzić. W każdym razie nigdy nie narzekała, niezależnie od tego, jak długo by Leandro nie widziała. Były sprawy ważniejsze od jej czy syna tęsknoty. Starała się to przekazać Trystane.
Uśmiechnęła się jedynie w odpowiedzi na jego uśmiech, gdy zbliżał się krok za krokiem. Czekała, aż będzie tuż obok. Nie czuła się urażona drwiną; więcej było w niej żartu, niż faktycznego zarzutu, zdawała sobie jednak sprawę ze swoich braków i bynajmniej nie winiła o nie Leandro. Miał ważniejsze sprawy na głowie, niż szkolenie jej na wojowniczkę, a to właśnie w rozpoczętym niezbyt dawno zgłębianiu alchemii upatrywała się swojego ewentualnego atutu w przypadku konfliktu.
Opuściła ręce po bokach, czując falę gorąca, która rozeszła się po jej ciele i wykwitła na policzkach. Nie odwróciła wzroku, boleśnie świadoma głębi czerni, która królowała w jego spojrzeniu. Nie straciła jednak rezonu. Z rękawa wysunęła sztylet, którego nie odłożyła wcześniej wraz z pozostałymi. Powieka nawet jej nie drgnęła; przeciwnie, dalej fenomenalnie, przynajmniej w swojej opinii, odgrywała zmęczenie walką. Sam ją tego nauczył, a chociaż była świadoma, że to przecież nie o to chodziło w lekcjach fechtunku, nie mogła się powstrzymać.
- Jak sobie życzysz - posłała mu uśmiech przepełniony słodyczą dojrzałych pomarańczy, jeszcze jedynie o kilka cali zmniejszając dzielący ich dystans. Prawdę mówiąc nie liczyła, że uda jej się odwrócić jego uwagę na długo. Skoro jednak skupiał wzrok na jej twarzy, a jedną ręką bawił się jej włosami, założyła, że nie zwróci uwagi na to, co robią jej dłonie. Nieco pewniej chwyciła sztylet, by po chwili, najszybciej jak była w stanie, przyłożyć ostrze do miejsca niewiele ponad jego biodrem.
- Gdy przyprą cię do muru, zapomnij o uczciwości, czyż nie tak?
Re: Pole treningowe
Sob Lip 20, 2019 5:52 pm Re: Pole treningowe
Gość
avatar
Gość
Resztki rozsądku umierały w agonii, kiedy jego wyobrażenia prześcigały się w przybieraniu coraz mniej racjonalnych kształtów. Może to zawoalowane wyrzuty sumienia dawały o sobie znać w taki sposób? Rosło jednak przekonanie, że dopóki nie jest za późno i nie popadł jeszcze poza pewne granice, powinien powściągnąć podszepty umysłu do minimum. To był jego problem, nie Elary; od tego należało zacząć. Jakże ciężko było jednak myśleć o czymś innym, kiedy była w zasięgu jego rąk, spędzała czas z nim, a jednak padło to jedno nieszczęsne imię, które paliło jak rozgrzana ogniem stal. Jeszcze nie potrafił zlokalizować, skąd to się bierze; na to potrzebny był czas, którego i tak miał niewiele. Teraz chłonął jednak jej bliskość, zapach i widok, zdając sobie sprawę z tego, że chwila podobna tej nie nastąpi znów prędko. Jego żona. Jego odpowiedzialność. Zadawał kłam wszystkim tym, którzy gotowi byli twierdzić, że jeszcze kilkadziesiąt księżyców, a dopadnie ich znużenie; że to zawsze w końcu nadchodziło. Zaczynało się niewinnie, jak pierwszy objaw nieznanej nikomu choroby, która atakuje niespodziewanie. Kończy się tym, że pewnego ranka budzisz się u boku człowieka, który nie tylko jest ci obcy, ale staje wręcz wrogi. Obserwował powolny upadek tego, co łączyło rodziców; być może tak naprawdę nigdy nic ich nie łączyło i właśnie w tym tkwił problem. Pytanie tylko, czy w pogoni za osiągnięciem innych efektów, Leandro nie zmierzał powoli w przeciwną stronę.
Dotyk ostrza był nieoczekiwany. Tylko na chwilę pozwolił na rozproszenie uwagi, a gdyby walka była prawdziwa, właśnie borykałby się ze sztyletem wbitym w trzewia. Na jego twarzy wykwitł nieco szerszy uśmiech, kiedy zacytowała jego słowa. W tej chwili był w stanie odsunąć od siebie wszystkie mrzonki i niechciane obrazy. Pamiętała. Oczywiście, że pamiętała. Nie zrobiła nigdy nic, co mogłoby wrzucić go w głęboki dół, który miast wypełniony jadowitymi wężami, mieścił nie mniej jadowite podejrzenia. Powinien być dumny. Sięgnął ku jej dłoni, dzierżącej sztylet i złapał ją za nadgarstek, nie odwracając wzroku od jej oczu. Zacisnął palce, niezbyt mocno, tak jak lubiła. Wiedział, że nie pchnęłaby ostrza, mimo to w bliskości broni zawsze krył się smak niebezpieczeństwa i niepewności.
Najbardziej śmiercionośna żmija Dorne — parsknął, zniżając głos do szeptu, choć zagrała w nim nuta wyraźnego rozbawienia. Wiedzieli oboje, że to stwierdzenie dalece mija się z prawdą; Elara miała w sobie więcej litości i miłosierdzia, niż sam miał kiedykolwiek. Mimo to fakt, że wzięła sobie do serca jego naukę, kazał przypuszczać, że być może nie zawsze tak będzie. Nie miał wątpliwości, że gdyby coś poszło nie tak i go zabrakło, zrobiłaby wszystko dla bezpieczeństwa ich syna. Uczciwość była pięknie brzmiącym banałem, na który nie każdy mógł sobie pozwolić. Coraz częściej wycierano sobie nią gęby, podobnie jak tym wzniosłym honorem, którym z taką ochotą i egzaltacją zasłaniali się rycerze, czyniąc niejednokrotnie czyny potworne. Leandro nie widział powodów ku temu, by oszukiwać zarówno siebie jak i innych w tak podstępny sposób. Wystarczy już na tym kontynencie, jak był długi i szeroki, ludzi, którzy mówili jedno, a czynili drugie, wciąż chcąc się tytułować nobliwymi. Nie o tym jednak myślał w tej chwili; wcześniejszy gniew przeszedł znienacka w pożądanie. Przyciągnął ją do siebie tak, że nie było pomiędzy nimi już niczego; ani skrawka wolnej przestrzeni. Jeszcze przez chwilę przyglądał jej się z nieodgadnionym wyrazem twarzy, by po chwili złożyć na jej ustach zaborczy pocałunek. Dłoń z nadgarstka przesunęła się wyżej, jakby chciał ująć jej rękę. Wyjął sztylet spomiędzy palców Elary i odrzucił go gdzieś na bok, jeśli mu pozwoliła. Podobnie stało się z szablą ćwiczebną, którą dzierżył wcześniej. Metal grzechoczący o posadzkę rozdzwonił się raz jeszcze; tym jednak razem zupełnie nie zwrócił na to uwagi.
Re: Pole treningowe
Sob Sie 03, 2019 12:15 pm Re: Pole treningowe
Gość
avatar
Gość
W kącikach jej ust wciąż czaił się uśmiech, gdy ujął jej nadgarstek. Jego spojrzenie było ciężkie jak stal, zdawała się topnieć po jego naporem, a cały tlen uciekał z płuc w popłochu. Zazdrość było strasznym uczuciem, które nie pozostawiało wiele pola do manewru. Nie było racjonalne, ale tak niszczycielskie i niepowstrzymane, jak wybuch dzikiego ognia. Czasem łapała go na tym; drobny błysk w oku, gdy rozmawiała z kimś o chwilę za długo, zaśmiała się o oktawę za głośno. Zaczynał ją obserwować uważniej, drapieżniej, a z twarzy znikały resztki uśmiechu, który tak lubiła widzieć. Z czerni oczu znikało wszelkie ciepło, a ona sama nie była już pewna, czy to co tam widzi, to aby nie uczucia, które tylko chciała dostrzegać. Nie sprowadzało się to do jej lęku; nie mogłaby się go przecież obawiać, nie po tych wszystkich latach. Raczej niepewności jego kolejnego gestu. To było coś dziwnego, bo choć znała go przecież na wylot, wciąż pozostawiał jej margines pomyłki, zachowując się czasem w sposób, którego nie była w stanie przewidzieć.
Łagodność jej charakteru była złudna. W ich duecie to ona przyjęła rolę tej, która wstawiała się za innymi i starała się pokojowo żegnać spory, gdy jednak u jej boku brakowało Leandro, wcale nie była tak pewna swojego nieprzejednanego miłosierdzia, wiedziona doświadczeniem wyniesionym z obserwacji męża. Mogłoby jej schlebiać, że tak ją postrzegał, ale czy nie było to jedynie to, co chciałby w niej widzieć? W głowie zakiełkowała nieprzyjemna myśl; zaplątani w sieci własnych oczekiwań, równie dobrze mogli kochać kogoś, kto nie istniał. Odrzuciła to jednak czym prędzej, jak niewygodną prawdę, którą zamiata się pod dywan. Dwór królewski nie lubił szczerości. Problem tkwił w tym, że ona pragnęła być tym, kogo w niej widział. W końcu potrzebna, w końcu komuś niezbędna i niezastąpiona. Ona. Nie jej siostra, matka, czy ojciec. Ona sama, Elara z domu Dayne. Może i było sporo racji w tym, że potrafiła być jak żmija, bo bez wątpienia ukąsiłaby boleśnie i jadowicie, gdyby ktoś jej próbował odebrać to, co miała.  
Pozbawił ją reszty tchu, jaki pozostał w płucach. Spojrzenie miał chmurne jak burza piaskowa. Nie odpowiedziała mu, pozwalając zrobić to, na co miał ochotę, pokrywało się to wszak z jej pragnieniami. Upojona tą chwilą jak winem, wypuściła nóż z palców, a wymsknąwszy dłoń z uścisku Leandro, przyciągnęła go do siebie, podążając ręką wzdłuż krzywizny jego pleców, wyczuwając pod tkaniną twarde mięśnie. Myśli Elary rozpierzchły się popłochu; policzki były rozgrzane, powieki przymknięte, a ciało domagało się więcej. Nawet nie zwróciła uwagi na brzdęk szabli. Oderwała się od niego tylko na sekundę, by w przerwie pomiędzy jednym pocałunkiem a drugim wyszeptać:
- Mam nadzieję, że nie tak nauczasz fechtunku nasze wojowniczki, książę? - Mógł wyczuć jej uśmiech na swoich wargach. Żart, w którym kryło się więcej prawdy i prozaicznej zazdrości, niż mogłaby to przyznać. Serce biło jej głośno niczym dzwon, szamotało się jak ptak w klatce. Nie miała już ochoty na trening; złakniona jego bliskości, było to ostatnie, na czym byłaby w stanie się skupić. Nie chciała już słyszeć jego nauczycielskiego tonu, tarcia stali o stal. Splotła swoje palce z jego, po czym wymsknąwszy się z objęć Leandro, pociągnęła go za sobą w stronę komnat. Mógł to potraktować jako zaproszenie nie do odrzucenia.

| z/t oboje
Re: Pole treningowe
Sponsored content

Skocz do: