Mknąc na swym mało majestatycznym rumaku, którego charakter oddawał wybuchowy temperament właściciela, wyglądał co najmniej śmiesznie. Jego próby opanowania kierunku jazdy wierzchowca pełzły na niczym, a impulsywne ciąganie za uzdę w żaden sposób nie mogły zaradzić niecodziennemu zachowaniu konia. W rzeczywistości Dustin, zamiast posłuchać koniuszego, zabrał chorego ogiera, bowiem jego klaczka była nader wyczerpana po ciąży. Przeklinając wszelkie bóstwa, które istnieją na świecie, parł do przodu, wraz z trójką swoich najwierniejszych i najbardziej zaprawionych w boju kompanów. Dwoje synów jednego z oddanych wojowników Pana Ojca oraz zręczny podczaszy Karsara. Dwoje z krótkowłosych, odzianych w skóry mężów opowiadało żarty, zajmując sobie czas zaś sam nisko urodzony parobek, spokojnie doglądał drogi, która nad wyraz ciągnęła się od kilku gospód. Wszyscy przeczuwali prawdziwie północną naturę, która za każdym krokiem mogła zaskoczyć przechodnia, choć naturalnie trzymając się królewskiego traktatu, nie mieli żadnych złudzeń co do bezpieczeństwa podróży.
Zatrzymując się w jednej z pobliskich karczm, dowiedzieli się o swoim położeniu. Od domostwa rodu Stark dzieliło ich jedynie kilkadziesiąt mil, a co ciekawsze, za kolejnym delikatnym wzniesieniem mieli już możliwość ujrzeć w oddali specyficzną chlubę Północy, którą był zamek Winterfell.
Nie minęło zbyt dużo czasu, a ich oczom ukazała się ogromna budowla, która swoim mrokiem nadawała miejscu tajemniczego wydźwięku. Dwójka wojowników ucichła, zaś sam koń, którego dosiadał Karsar uspokoiło się pod wpływem niespokojnej atmosfery. Przyjeżdżając do serca Północy, w głębi ducha, zawsze obawiało się reakcji surowych i zziębniętych lic Północników, pomimo że samemu było się jednym z nich. Zostało im tylko przejechać kilkadziesiąt mil i znaleźć się pod bramą Winterfell.