Joyeuse Baratheon, przez najbliższych pieszczotliwie nazywana "Joy".
Urodziłam się dawno temu o wschodzie słońca przy akompaniamencie ze strony budzących się słowików. Byłam długo wyczekiwanym dzieckiem moich rodziców, jednym z trojga ich najukochańszych potomków. Miłowali mnie jak nikt inny, nic więc dziwnego, że byłam odrobinę wykorzystującym to oczkiem w ich głowie.
Od dzieciństwa rozpieszczano mnie na różne sposoby: to nowy koń do jazdy, to piękniejsza harfa do grania, to jeszcze droższa książka… Nie było nic, czego nie mogli mi dać. Rosłam więc wesoło i nie martwiąc się o nic.
Wiem, co sobie myślisz – ja jednak nie jestem tak rozpuszczona jak większość księżniczek. To prawda że przez pobłażliwe wychowanie byłam przyzwyczajona do luksusów i nadal jestem. Wolę wygodę od niewygody, ale chyba każdy tak ma, czyż nie? Jeżeli trafia się sposobność, nie brudzę sobie rączek. Jestem w końcu księżniczką – od takiej roboty mam przecież służbę.
Żadna ze mnie rozwydrzona panienka, troszczę się o innych! Ukochałam wszystkie stworzenia na świecie, nawet te dziwnie wyglądające. W młodszych latach miałam nawet tendencję do sprowadzania na zamek bezpańskich kotów, chcąc te biedactwa zaadoptować. Ojciec musiał tłumaczyć cierpliwie, że to się nie godzi, na co tupałam nóżką, ale finalnie odpuszczałam pomimo swojej wrodzonej upartości. Najchętniej przygarnęłabym wszystkie zwierzęta świata (koty w szczególności!), to samo z ludźmi, ale skoro ojciec się nie zgadza… to chyba nie mam wyboru? Chociaż bywam niepokorna, ostatecznie i tak słucham swojego ojca.
Lecz nie kocham wyłącznie swojego ojca – nie darzę nienawiścią nikogo z mojej rodziny. Kocham ojca i matkę, swoich wujków, ciocie, kuzynów i kuzynki.
Nie darzę nienawiścią tak właściwie to
nikogo… Mam iście gołębie serce i pomimo swojej infantylności ciężko żywić mi do kogoś dłuższą urazę. Wolę sama wyjść z przeprosinami niż czekać, czy nasza relacja ulegnie zmianie.
Poza tym bywam dość naiwna, chcę wierzyć w to co najlepsze. Optymistycznie podchodzę do życia, nie dbając o to, co przyniesie jutrzejszy dzień. Co sobie życzę, to dostaję, umiem być bardzo przekonująca. Jestem szczęśliwa, wiodąc taką egzystencję.
Nie daj się jednak zwieść pozorom – nie jestem przesadnie głupia. Umiem poskładać w całość fakty i rozpoznać kłamstwo, choć sama zwykle się do niego nie posuwam. Moim zdaniem tylko ludzie pod wpływem zła potrafią mówić prosto w oczy nieprawdę.
Obecnie mam już osiemnaście lat, wyrosłam więc na dorosłą już panienkę. Nie mogę jednak powiedzieć, że – mimo pięknego, smukłego kobiecego ciała – na zupełnie dojrzałą. W środku dalej jestem niewinnym dzieckiem o ciemnobrązowych włosach i równie ciemnych niebieskich oczach. Po prostu urosłam do metr sześćdziesięciu pięciu i w strategicznych miejscach przybrałam na wadze.
Uwielbiam wygrywać dniami melodie na harfie, jeździć konno na ulubionym wierzchowcu oraz chadzać na przyjęcia. Często tańczę i zabawiam gości rozmową, kiedy się nudzę. Nie stronię od należytej etykiety, której latami mnie uczono.
Oprócz tego jestem niezwykle towarzyska! Nie tylko w stosunku do członków szlachetnych rodów. Nierzadko zagaduję służących, a oni zdają się mnie mieć dosyć. Co poradzić – jestem aż za bardzo wygadana, ale za to łatwo się ze mną porozumieć.
Cechuje mnie ciekawość w stosunku do świata. To tu niebawem mam wziąć ślub z przystojnym księciem. Nie wiem jeszcze, kim jest, ale jestem pewna, że musi być wyjątkowy! A przy okazji: Może co innego mnie jeszcze czeka?