we'll keep it all up behind closed doors
Gość
avatar
Gość

I am not the only traveler
who has not repaid his debt



1 III 93

Uciekaj.
Miała wrażenie, że poufna informacja, którą podzieliła się z nią służka, wyzuła ją całkowicie z tlenu i pozbawiła zdolności jasnego myślenia. Zaręczyny, pani. Wiedziała, że ten czas prędzej czy później nastąpi, w jakiś sposób była zarówno ciekawa, jak i gotowa. Pozbawiło ją to jednak radości z wizyty w Słonecznej Włóczni, na którą z takim utęsknieniem czekała. By raz jeszcze zobaczyć Arianne, być może jej starszego brata... Tę myśl zaraz jednak odrzuciła, ganiąc się za bycie głupiutką kozą. Skoro miała poznać swojego przyszłego męża, nie powinna nawet myśleć o takich banialukach. Z drugiej jednak strony zdejmowała ją trwoga i zwykła potrzeba buntu. Nie ufała ojcu. Nie tylko ze względu na ich oschłe kontakty ale i fakt, że nie zdradził jej prawdziwego powodu wizyty w Stolicy. Nie miała pojęcia, za kogo postanowił ją wydać, a choć wszystkie starsze krewne jak jeden mąż powtarzały, że małżeństwo to tylko polityka, obowiązek jeden z wielu, wcale to Elarze nie pomagało. Nie chciała wcale się od tego wymigiwać; sęk w tym, że wiadomość o tym, że to już, wprawiła ją w niemały popłoch. Połowicznie miała nadzieję, że Shahrzad się myliła, usłyszała strzępki rozmowy, które zinterpretowała błędnie. Przeczucie podpowiadało jednak, że wszystko składa się w logiczną całość i nie ma mowy o pomyłce.
Brakowało jej matki. Wiele oddałaby, żeby móc ją zagadnąć o wszystko. By ta pogłaskała ją po głowie i zapewniła, że wszystko będzie dobrze i że to, co czuje, jest zupełnie normalne. Zepchnęła te proste pragnienia gdzieś bardzo daleko. Była już dorosła i sama powinna stawiać czoła przeciwnościom. Wiedziała to wszystko, czemu więc ekscytacja pomieszana ze strachem łapała ją za gardło?
Potrzebowała zaczerpnąć oddechu. Uwolnić się na chwilę z klatki, w której lada moment zostanie zamknięta już na dobre. Być może nie powinna tego tak postrzegać, jednak przerażała ją idea spędzenia całego życia u boku człowieka, który byłby chociażby kimś pokroju jej ojca. Ileż jej narzeczony mógł mieć lat? Czym się zajmował? Jaki był? Czy był przystojny? Czy on już wiedział, kto przypadnie mu w udziale? Być może gdyby jej stosunki z lordem Dayne były lepsze, zagadnęłaby go o to. Była zresztą pewna, że gdyby rzecz dotyczyła jej młodszej siostry, ojciec najpewniej dołożyłby wszelkich starań, by zdjąć dla niej z nieba prawdziwą gwiazdę. W swoim przypadku nie liczyła na takie szczęście.
Wymówiwszy się nie najlepszym samopoczuciem, została odprowadzona do komnat, gdzie służka pomogła jej wziąć kąpiel. Udało jej się namówić Shahrzad, by ta przymknęła oko na to, że Elara się wymyka. Właściwie nigdy nie posuwała się do tak nieodpowiedzialnego zachowania, nie jako dorosła dama; teraz jednak desperacja wyzierała jej z oczu. Proszę, Shahrzad. Ostatni raz, zanim.... Służka roześmiała się i zauważyła, że Elara nie umiera, tylko się zaręcza i powinna przestać dramatyzować. Nie można było jej odmówić pewnej racji, ale Elara przestępowała z nogi na nogę tak długo, aż dziewczyna w końcu się zgodziła, wyjątkowo rada, że to nie Septa miała dzisiaj pilnować, czy aby niczego jej nie brakuje. Lady Dayne wybrała zatem najmniej ozdobną suknię z całej swojej kolekcji i nakryła ramiona płaszczem, kaptur nasuwając głęboko na czoło. Niczego nie pragnęła tak bardzo, jak zakradnięcia się do komnat Arianne, skąd mogłaby ją porwać, zabrać ze sobą do miasta i zwierzyć się jej ze wszystkich wątpliwości zupełnie tak, jak przed kilkoma miesiącami. Chciała zrzucić z siebie ciężar niepewności. Nie chciała jednak ryzykować wykrycia, dlatego ruszyła bezpośrednio do wyjścia bocznymi korytarzami twierdzy, które zapamiętała z eskapad z księżniczką Martell. Miała lata na to, by zapamiętać ten zamek jak własną kieszeń i poznać miejsca, w których najchętniej urzędowali strażnicy.
Było coś niezwykłego w mieście cieni. Czyżby dlatego, że o tej porze faktycznie zamieszkiwały je głównie cienie, tańczące na murach rozgrzanych słońcem dnia? Przemykała w świetle pochodni, czasem zerkając ku górze, na nieboskłon pełen gwiazd. Omijała stragany i ślepe zaułki, które wcale się nie wyludniały. Przeciwnie, naród zmęczony upałem dopiero teraz wyściubiał nosy z bezpiecznych ścian swoich domów.
Nie była to bezpieczna wyprawa. Wśród krętych ulic o tej porze mogli czaić się ludzie, którzy zdecydowanie nie mieli dobrych zamiarów. Wiedziała o tym, jednocześnie nie potrafiąc się tym należycie zmartwić. Dlaczego więc z taką determinacją parła przed siebie? Może towarzyszyło jej przeświadczenie, że po raz ostatni robi to jako ona. Bo gdy nazajutrz wybije południe, miała wrażenie, że stanie się kimś zupełnie innym i że będzie się od niej oczekiwać czegoś innego, niż dotychczas. W głowie kołatało się jednak uporczywie jedno, proste pytanie. Kim jesteś?
Re: we'll keep it all up behind closed doors
Gość
avatar
Gość
W przeciwieństwie do Elary, Leandro wiedział. Nie, nie znał dokładnej tożsamości kobiety, która będzie mu towarzyszyła resztę życia, o ile wszystko pójdzie tak, jak powinno, a żadne przeszkody nie staną im na drodze. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, co kryje się za wyprawioną dla rodów chorążych ucztą. Lordowie już od kilku miesięcy zjeżdżali do Stolicy na rozmowy z księżną, mające najpewniej wyłonić przyszłe sojusze i zacieśniane więzi. Właściwie i tak był w szoku, że tak długi czas udawało mu się uciec przed przeznaczeniem. Dameron będąc w jego wieku już dawno miał potomków, należało jednak uczciwie (i nie bez złośliwości) przyznać, że przecież taka już jego, dziedzica dola. Bez trudu mógł przywołać w pamięci wieczór, gdy wyprawiano zaręczyny jego i Bahar; stał wtedy na uboczu, nie mogąc pozbyć się złośliwego uśmiechu z ust. I tak nie zwracał na niego wtedy większej uwagi, mógł zatem robić, co mu się żywnie podobało, z czego jako dziecko korzystał z nawiązką. Teraz był nieco bardziej świadom obowiązków, które to ze sobą przyniesie, a pomimo ich słodko-gorzkiego smaku, był je gotów przyjąć, nie mając zresztą innego wyboru. Nie zastanawiał się nad tym zanadto. Nie był nawet pewien, czy z niecierpliwością wyczekuje momentu poznania narzeczonej, a choć po części był ciekawy tego, kim ona będzie, z drugiej strony wiedział, że tak naprawdę nie ma to znaczenia. I tak nikt nie pytał o zdanie, mógł mieć tylko nadzieję, że tym razem księżna nie pomyli się aż tak bardzo, jak w przypadku jego brata. Poza tym nikt o to nie dbał; najlepszym świadectwem byli jego rodzice, niedobrani tak, że miał ochotę zgrzytać zębami, ilekroć ich razem widział. Dwójka ludzi stanowiąca żywy i namacalny dowód na to, że da się egzystować obok siebie i wypełniać obowiązki, nawet jeżeli nie było się w stanie osiągnąć porozumienia niemal na żadnej płaszczyźnie. Ostatecznie Słoneczna Włócznia była duża, nie musieli się nawet widywać.
Co zatem pchnęło Leandro w objęcia Miasta Cieni? Może jakiś rodzaj nieznanej mu melancholii, a może zakapturzona sylwetka, która w popłochu zniknęła mu za rogiem korytarza? Stał przez chwilę, zastanawiając się, czy oto wzrok spłatał mu figla, wiedział jednak, że nie. Niezliczoną ilość razy podążył w taki sam sposób za Arianne, pewny, że na własną rękę nie poradzi sobie w mieście. Przejaw braterskiej troski, a może tego, że traktował najbliższych sobie jak swoją własność, klucz do własnego szczęścia? Nie zastanawiał się długo. Biorąc pod uwagę, że na tej trasie zwykle napotykał siostrę, ruszył za postacią okutaną w długi płaszcz sprawnie. Być może jego siostra znała tę twierdzę jak własną kieszeń, ale on nie ustępował jej pod tym kątem pola. Nie musiał kryć się pod kapturem, chociaż i tak nie zamierzał paradować głównymi ulicami miasta. Nie bał się; sama twarz stanowiła mu ochronę, bo niechby zbój spróbował go tknąć palcem, a pozbyłby się go, zanim padł zatruty na ziemię i obrócił się w proch.
Zwiedzał wiele miejsc w Westeros i poza jego granicami. Nie tak dawno powrócił z Essos, gdzie wymościł się jak wąż na nagrzanej skale. Dorne zdawało się być raptem przedsionkiem Wolnych Miast. Mniej konserwatywne, niż reszta kontynentu, a jednak pod pewnymi względami wciąż mające wiele wspólnego z ziemiami leżącymi za Czerwonymi Górami. Przez to wszystko nie mieli w pełni miejsca ani tam, ani w Wolnych Miastach. Stojący gdzieś pomiędzy, sami powinni podjąć decyzję, w którą stronę się zwrócić. Ta była jednak odwlekana w czasie, a Leandro nie miał cierpliwości, by dopytywać. Nie powinien zresztą; to nie była jego odpowiedzialność ani zmartwienie, w którą stronę podąży ich ród. Dlaczego więc przeczuwał, że prędzej otrułby rodzonego brata niż pozwolił mu zrobić coś, co w jego oczach byłoby niesłuszne? Odtrącał takie myśli daleko, daleko wgłąb siebie. Wracały jednak; gdy ściskał w ręce sztylet, albo drzewce włóczni. Kiedy szczupłe palce wodziły po zakurzonych fiolkach z truciznami w komnatach Maestra. Było tyle sposób na to, by zadać śmierć. Czy byłby przeklęty w oczach bogów? Być może powinien się ich bać, ale nie potrafił wykrzesać z siebie choćby iskry lęku, nawet przed śmiercią. Ta nie pociągała za sobą wszak dla niego żadnej odpowiedzialności; dla rodu też nie.
Poruszał się bezszelestnie jak kot. Znając na wylot większość skrótów, postanowił Arianne wyprzedzić i zaczaić się na nią w jednym z zaułków. Ja ci dam nauczkę. Powinna wiedzieć, że w związku z napływem do stolicy osób z całego kraju, może się tu zaroić od podejrzanych indywiduów, którzy tylko czekają na dogodną okazję do rabunku i gwałtu. Takie występki karano surowo, nie chciał nawet myśleć co stałoby się, gdyby ktoś podniósł rękę na jego siostrę. Mimo to podejrzliwość i ograniczone zaufanie do męt Miasta Cieni nakazywały mu nie czekać bezczynnie. Oparł się o mur, zerkając pobieżnie na gwiazdy. To było bezchmurna noc, ciepła. Piaskowiec jeszcze nie zdążył oddać całego ciepła, które nagromadziło się w nim w ciągu dnia, choć kurz i piach opadły. W nos gryzł zapach soli, wodorostów i potu; nieodłączni towarzysze tego miejsca. Skupiał się jednak na tym, by wybrać odpowiedni moment. Ten zaraz się nadarzył; zakapturzona postać chciała przemknąć szybkim krokiem obok zaułka. Dobrze wiesz, że nie wolno ci tu być. Skoczył do przodu, łapiąc Arianne za ramię i wciągając do zaułka. Przygwoździł ją do ściany. Kaptur mógł przysłonić jej na chwilę widok, mogła zatem podejrzewać najgorsze. W ręku błysnął sztylet, którym zdjął nakrycie głowy ostrożnie, przybrawszy na twarz złośliwy uśmiech. Nie dostrzegł jednak znajomych, ciemnych oczu i wznoszących się wysoko łuków brwiowych. Jedyne co się zgadzało, to kolor włosów. Pojął swój błąd w ułamku chwili, jednak zupełnie zaskoczony dziewczyny nie puścił. Dayne. Zapamiętał ją jako młódkę, choć już wtedy przed szereg wybiegały najładniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widział. Taki odcień fioletu był niespotykany nawet w Essos.
Jest z tobą Arianne? — Zapytał, odzyskując w końcu rezon, chcąc też jakoś zatuszować zażenowanie. Jak mógł popełnić taki głupi błąd? Powinien się tego spodziewać. Już przed laty wymykały się wspólnie, skoro więc nadarzyła się okazja, mogły to zrobić znów. Zdał sobie jednak sprawę z tego, że każda odpowiedź na to pytanie była błędna. Czy księżniczka Martell z nią była, czy nie, pomysł był tak samo nieodpowiedzialny.

Skocz do: