Mara
Nie Sie 04, 2019 3:24 pm Mara
Gość
avatar
Gość



imię i nazwisko
Mara

data i miejsce urodzenia
około 72 rok od Podboju

miejsce zamieszkania
Żelazne Wyspy

zajęcie/funkcja w rodzie
morska wiedźma

nazwisko matki
nieznane

wyznawana religia
Utopiony Bóg

stan cywilny
panna

Biografia

Podobno Staruszka znalazła ją na brzegu, choć maleńka Mara bardzo długo przekonana była, że została burzliwego wieczora wykradziona kochającym rodzicom. Na początku panicznie bała się swojej opiekunki, wierząc, że ta tylko czeka, by wrzucić ją do kociołka. Była krnąbrną dziewczynką, więc nie raz zaznała rzemienie i szła spać bez posiłku. Do tej pory na jej plecach dostrzec można kilka cieniutkich blizn po zadanych razach.
Minęły jednak lata, a ona zrozumiała, że zawdzięcza starej wiedźmie nie tylko życie, ale również wiedzę. Staruszka nie obdarzała jej czułościami, ale dała jej cos dużo cenniejszego. To przy niej Mara nauczyła się jak poskładać złamaną kość, jak ulżyć w cierpieniu albo uwarzyć zabójczy napar. Podczas jednej z pierwszych prób, poparzyła sobie lewą dłoń i do dziś nosi na niej wyraźne blizny.
Wieszczyła wieśniakom przyszłość. Obdarowywała wypływających w morze amuletami. Niosła pomoc za drobne podarki i cierpliwe znosiła ich pogardę, zarówno ze strony prostaczków, jak i kapłanów Utopionego Boga, którzy w działalności dwóch kobiet dopatrywali się zagrożenia. W końcu to ona zaczęła się opiekować Staruszką, gdy to nie mogła już poruszać się samodzielnie. Okazała jej dużo więcej miłosierdzia niż sama kiedykolwiek zaznała z jej rąk.

Pewnego dnia Staruszka zniknęła z chaty, Mara nigdy nie dowiedziała się, co stało się z jej mentorką. Kilka dni później znalazła mężczyznę wyrzuconego na brzeg i w pierwszej chwili uznała go za trupa, gotowa pozostawić ptactwu na pożarcie. Miała jednak wrażenie, że morze nawołuje ją, a fale zapraszają, by podeszła odrobinę bliżej. Szum wiatru był jak wołanie konającego o pomoc. Jakby jakaś pierwotna siła domagała się, by udzieliła pomocy nieznajomemu.
Gdy okazało się, że topielec oddycha, kazała rybakom zanieść go do swojej chatki.
- Jęczysz, jak kobieta w połogu – skarciła mężczyznę, choć nie była pewna, czy ten w gorączce rozumiał jej słowa.
Spędziła przy nim cały dzień, opatrując metodycznie rany i pojąc paskudnymi wywarami. Była pewna, że obrażenia powinny okazać się śmiertelne, a jednak mężczyzna uparcie trzymał się życia. Położyła chłodny materiał na jego rozpalonym czole, słuchając jak spomiędzy spierzchniętych warg słychać świszczący, płytki i nierówny oddech.
- To co martwe, nie może umrzeć – wyszeptała powoli, niczym zaklęcie, nagle zyskując pewność, że tej nocy mężczyzna nie zginie.
Kilka tygodni później, gdy spacerowali brzegiem, Einar wciąż miał problemy, by nadążyć za kobietą. Wiedźma szła kilka kroków przed nim, nie zwalniając, a wiatr targał jej poszarpanym, czarnym odzieniem. Dzieci na jej widok przezornie pierzchły do mam, a jeden z rybaków splunął przez ramię. Mara zatrzymała się w końcu, odwracając tyłem do morza. Podmuch wiatru zgarnął pajęczynę czarnych włosów na twarz o zbyt wyrazistych rysach i bladej cerze.
Czekała na niego, poddając się brutalnej pieszczocie mocnego wiatru. Gdy pojawił się obok, zmierzyła go zamyślonym spojrzeniem. Wyciągnęła dłoń, by lekkim gestem przesunąć po zarośniętym policzku. Lekko przekrzywiła głowę, choć w tym ruchu nie było nic zalotnego. Przypominała raczej groźne ptaszysko, podziwiające złowioną błyskotkę. Kosmyki długich włosów smagały go po twarzy i wijąc się na wietrze, uderzały o klatkę piersiową.
- Sama już nie wiem, Einarze. Jesteś darem od boga czy przekleństwem? – Zapytała, mrużąc przy tym delikatnie oczy. – A może tylko kpiną?
Usta wykrzywił jej paskudny uśmiech. Wiedział, że była zła. Zła za rybaka, za dzieci i niewdzięcznych ludzi w wiosce. Nie zabrała jednak dłoni z jego policzka, a chłodne palce wciąż łagodnie gładziły szorstką skórę.
Mężczyzna musiał pamiętać ten wieczór zaledwie tydzień wcześniej wypełniony oszałamiającymi zapachami, kiedy morze z szaleńczą siłą biło o brzeg, a sztorm czynił słowa niemalże niesłyszalnymi. W zadymionym, gorącym pomieszczeniu ta sama kobieta obiecywała mu cuda, szeptała o wielkich czynach i cudownych łupach.

- Ja już nie mogę – wysapała z trudem dziewka, wznosząc zamglone bólem spojrzenie na kobietę. – Nie mogę – powtórzyła słabiej i ciszej, łamiącym się od łez i cierpienia głosem. Wplotła palce bladej dłoni we włosie skóry, na której leżała. Twarz miała wilgotną od potu, a rozchylone uda drżały z wysiłku.
Mara spojrzała na nią surowo, bez należnego współczucia.
- Trzeba było nie móc wcześniej, jak dobierał ci się pod spódnicę. Teraz już za późno. Przyj, do cholery – stanowczy ton i wydane lodowato polecenie przywołały dziewczynę do porządku.
Maluteńką chatkę nad morzem wypełniły najpierw zbolałe jęki, szeptane gorączkowo modlitwy i prośby o koniec męczarni, później jednak płynnie przeszły one we wrzaski. Młoda mama złorzeczyła mężczyznom, a w szczególności swojemu chłopu, obiecując, że więcej już go nigdy nie dopuści i żadnych następnych dzieci rodzić nie będzie. W końcu ten ciąg coraz bardziej niezrozumiałych i absurdalnych wyzwisk kierowanych do nieobecnego ojca został przerwany krzykiem nowo narodzonego niemowlęcia. Matka zamilkła, opadając na niewygodne posłanie i łapiąc z trudem chrapliwe oddechy.
Dziecko zamilkło, gdy zostało położone na piersi matki.
Mara zabrała jej z czoła zlepiane kosmyki, a twarz o brzydkich rysach na moment rozjaśnił pełen ulgi uśmiech. Odebrała już niejeden poród. Widziała też śmierć rodzących i widziała matki trzymające w drżących ramionach nieżyjące dzieci. Nie wiedziała, który widok bardziej ją przerażała.
Niejeden raz pomogła też przyszłej mamie pozbyć się kłopotu, nim ten stał się już widoczny.

Solena siedziała na stołku. Na młodej twarzy widać było brzydkiego siniaka pod okiem. Łuk brwiowy został już starannie zaszyty, ale opuchnięta warga drżała leciutko. Policzki dziewczyny mokre były od łez.
- Głupia dziewucha – mamrotała Mara, kręcąc się przy jednej z szafek i postukując fiolkami.
- To moja wina. Niepotrzebnie lazłam do gospody. Jakbym nie lazła-
- Jakbyś nie lazła, to byś dostała, że żeś nie lazła – przerwała jej gwałtownie, odwracając się gniewnie w kierunku zaryczanej dziewki.
- Nie rozumiesz. Chłop po prostu-
Mara nie znała wielu śmiałków, którzy odważyliby się z nią porozmawiać. Większość odwiedzała ją w potrzebie, najchętniej po zmroku i nigdy nie wracała. Solena była inna. Syknęła na nią ostrzegawczo, nie chcąc słuchać tych bredni.
Dziewka zwiesiła głowę i pociągnęła znowu nosem. Na chwilę w pomieszczeniu zapanowała cisza, wypełniona jedynie cichym postukiwaniem i szuraniem towarzyszącym niecierpliwym poszukiwaniom.
Wiedźma znalazła w końcu obie butelczyny i wcisnęła je w spracowane dłonie dziewczyny.
- Jedna dla ciebie, żeby zeszły siniaki. Zielona dla niego.
- Ty… chyba… nie! – Dziewczyna gwałtownie odsunęła od siebie butelkę. – Może nie jest najlepszy, ale nic mu nie zrobię. Nie otruję go, lepszy zły chłop niż żaden.
Mara zaśmiała się głośno i nisko, a po plecach Soleny przebiegły ciarki.
- Głupia dziewucha. Nie otruję ci chłopa. To coś dużo lepszego – puściła jej oczko, uśmiechając się przy tym znacząco i zamykając dłoń dziewczyny na cennych buteleczka. Solena wstrzymała oddech, zagryzając usta i mrużąc podejrzliwie oczy.
- Nie mam ci, czym zapłacić.
- To prezent. I tak wyjdzie mi taniej niż codzienne smarowanie twoich siniaków.


Umiejętności

Czytanie i pisanie
Alchemia 80
Anatomia 80
Pływanie 25
Zielarstwo 50
Żeglarstwo 30
Spostrzegawczość 75
Zręczność 30
Logika 30


Re: Mara
Czw Sie 08, 2019 7:40 pm Re: Mara
Admin
Admin
209
Administracja
https://www.w3schools.com/colors/colors_picker.asp
Mara

Ekwipunek:

Przywileje:

Historia rozliczeń:





Skocz do: