Jacaerys Velaryon (hej sokoły, budujemy doły)
Gość
avatar
Gość



imię i nazwisko
Jacaerys Velaryon

data i miejsce urodzenia
Driftmark, 14. dzień, drugi księżyc, 83 rok po Podboju

miejsce zamieszkania
kajuta na królewskiej galerze, dorywczo stolica oraz Driftmark

zajęcie/funkcja w rodzie
najmłodszy syn lorda Pływów, giermek księcia Lucerysa Targaryena

nazwisko matki
Celtigar

wyznawana religia
Siedmiu

stan cywilny
kawaler

Biografia

Była ich czwórka. To gorzej niż święte siedem, ale zdecydowanie lepiej niż przeklęte trzy. Czwórka rodzeństwa o włosach srebrnych jak kruszec i oczach, które skradły kolor wrzosom.
Najstarszy z nich był jak sam Driftmark, nieustępliwy i szorstki, posiadający pogodne dni oraz niepohamowane, pustoszące sztormy. Zdawał się zapominać o najmłodszym z braci, który z powodzeniem mógłby być jego synem, ale nigdy nie pozwolił, by na pokładzie statku spotkała go krzywda.
Aenys zawsze oznaczał kłopoty – silne, zmienne jak sztorm kłopoty o zapachu morza i soli, łagodnym uśmiechu i potężnej sylwetce. Subtelny jak deszcz i godny zaufania jak wiatr był przykładem, który Jacaerys nieudolnie naśladował.
Dzięki jedynej siostrze pomieszczenie zawsze wyglądało znacznie lepiej. Nie dałoby się znaleźć piękniejszej ozdoby na żadnym targu Wolnych Miast, poza tym poruszała się tak, jakby ziemia sama unosiła ją w powietrze.

Nigdy nie przepadał za mieczami. Były nieporęczne, ospałe i wymagały krzepy, której Jacaerysowi – czego nie da się ukryć – brakowało. Zbyt szczupły, zbyt żywotny, o zbyt wątłej sylwetce: nie takiego syna oczekiwał lord Pływów, który należał do jednego z postawniejszych mężczyzn, jacy w owym czasie stąpali po Krainach Korony.
Gdyby ubrać go w suknię, ktoś wziąłby go za wyjątkowo niecycatą kurwę, powtarzał po kilku głębszych kielichach arborskiego wina, z niechęcią spoglądając na najmłodszego potomka. Kiedy pan ojciec podjął decyzję, aby odesłać syna na wody Wąskiego Morza, Jacaerys nie czuł zaskoczenia. Mężczyźni z rodu Velaryon dorastali pośród słonych otchłani, oddając tym hołd minionym pokoleniom – dopiero wiadomość, że zasili załogę Vermaxa wzbudziła w nim pierwsze ukłucie obaw. Drugie nadeszło, kiedy stanął twarzą w twarz (powiedzmy – musiał mocno zadzierać głowę, żeby w ogóle zobaczyć czubek jego brody) z Lucerysem Targaryenem. Na nic zdała się harda mina i bojowo zmarszczone brwi, zbędne były zwinięte w pięść palce i wąska linia zaciśniętych ust. Jedenastoletni Velaryon miał wrażenie, że smoczy książę jest w stanie przejrzeć go na wylot.
Prawdę mówiąc, mógł mieć rację.
Kiedy następnego dnia wszedł na pokład statku, szybko zrozumiał, że na długi czas pożegna się z wygodami rodowych galer. Wnętrze jego malutkiej kajuty przypominało kloakę. Klepki koi były popękane, poplamione i pełne drzazg, poduszki tłuste jak północna kuchnia, a jedna z desek w podłodze oderwała się, ukazując gniazdo szczurów. To był prosty przekaz, który zdołał pojąć nawet liczący niespełna jedenaście dni imienia Jacaerys.
Na wygody trzeba zasłużyć.
I Bogowie mu świadkiem, że przed kolejne dwa lata robił wszystko, aby tak się stało.
Vermax odwiedziła niezliczoną ilość portów i stawiła czoła równie potężnej ilości pirackich statków. Jej pokład był jedynym polem treningowym, którego potrzebował Velaryon. To tutaj książę próbował nauczyć go sprawnego władania mieczem z efektem niewspółmiernym do wysiłków i to tu zdołał udowodnić, że zabrany z Driftmarku czarny łuk – piękna robota Letniaków – nie jest wyłącznie ozdobą. Strzały z białymi jak śnieg lotkami jako jedne z pierwszych mknęły ku pirackim statkom i jako nieliczne dosięgały celu. Jacaerys nie chciał liczyć zabitych przez siebie korsarzy i z uporem powtarzał, że ich liczba wciąż wynosi zero. Nawet, kiedy płonąca strzała uderzyła w żagle, a ogień trawił pokład mniejszych jednostek jak suchą trawę – to wciąż było zero.
Dwa lata spędzone w rozdarciu między kolejnymi portami były przygodą, z której pragnął zachować jak najwięcej wspomnień. Każde wyjście na brzeg dla większości członków załogi wiązało się z wizytą w domu uciech, a kiedy Velaryon zbliżał się do trzynastego roku życia, towarzysze zabrali go do jednego z podobnych przybytków, szturchając chłopca z niewybrednymi żartami w marynarskich ustach i złotymi poradami, od których czerwieniał aż po cebulki włosów. Żaden z nich nie mógł spodziewać się, że Jacaerys na całą noc zagarnie dla siebie połowę pracownic, które za punkt honoru postawiły sobie nakarmienie go rzeszą smakołyków, o jakich na morzu mógł jedynie pomarzyć.
Po tamtej nocy żaden z członków załogi nie chciał zabrać Velaryona do burdelu – hultaj na szczęście sam potrafił znaleźć drogę.
Z lądu, poza pełnym brzuchem, przynosił drobne pamiątki, którymi napełniał kufer: dzwonki modlitewne, bransoletki, malutkie korale, całe garści kolorowych muszelek, podarte książki kupione za miedziaki, wszystkie te drobnostki, które dla innych nie miały znaczenia, a które dla niego były wycinkami jego własnej, krótkiej historii życia. Nawet taki smyk jak Jacaerys miał swoje drobne sentymenty wokół których układał plany pojednania rodzeństwa, przekupienia rodzeństwa, poduszenia rodzeństwa we śnie i obrażenia się na nie dla czystej zasady. Czasami planował, że umrze im na złość i będą musieli pogodzić się nad smętną kupką prochów, innym razem uznawał, że wstąpi do Nocnej Straży i z tęsknoty wypłaczą za nimi oczy, ale nigdy tak naprawdę nie podjął żadnej decyzji.
Taki już był – zawsze miał plany. Niezrealizowane.


Umiejętności


siła: 30
spostrzegawczość: 50
wytrzymałość: 20
zwinność: 40
zręczność: 15

czytanie i pisanie
etykieta: 10
język powszechny: 10
pływanie: 15
żeglarstwo: 10


Skocz do: