Niełatwym zadaniem jest utrzymać zielony ogród w klimacie tak specyficznym, jak ten dornijski. W większości można się tu natknąć na rośliny typowe dla surowego, gorącego i suchego klimatu - palmy różnych rodzajów i wysokości, figowce, drzewka z owocami cytrusowymi, eukaliptusy, wilczomlecze i sukulenty. Wśród alejek można się natknąć na fontanny i posągi wykute w piaskowcu, a także zadaszenia, gdzie można skryć się przed słońcem i odpocząć na stertach kolorowych poduszek.
W takim razie Ser Varian roznil sie znacznie od wiekszosci mezczyzn z polnocy, ktorzy tutaj pryzbywali i ktorych Bahar miala okazje spotkac traktowali wizyte w Dorne jako okazje do zaspokojenia najbardziej szalonych instynktow oraz nieco egzotyki, nie traktowali jednak tutajsszych zwyczajow powaznie. Czasem czuli sie wrecz niepewnie keidy jedna czy druga kobieta odpowiedzialy jej dosyc zgryzliwie, nie mogli jednak zbytnio zareagowac czujac na sobie spojrzenia wszystkich ludzi wokolo. Bahar wyciagnela reke do tylu kiedy on calowal kazdy centymetr jej cizala i wplotla reke w jego wlosy nei pozwalajac by uciekl od tej czynnosci. Kiedy tylko poczula pieszczoty na swoich piersiach, wtedy wydala z siebie pomruk siwdczacy o przyjemnosci oraz aprobate do kolejnych dzialan. Zdecydowanie przyjemnosc plynaca z dzialan mezczyzny nieco rozkruszyla opanowana dota mimike jej twarzy, na jej ustach pojawil sie usmiech swiadczacy o radosci jaka dawaly fizyczne przyjemnosci. Na opadajac sukienke nawet nie spojrzala, co wiecej nie wstydzila sie swojego nagiego ciala, Varian mogl zobaczyc, ze jest dosyc muskularne jak na kobiete oczywiscie bez przesady. Szczerze mowiac to Bahar nie zdziwilaby sie gdyby Varian chcial zostac tutaj nieco dluzej, wszak Dorne mialo wiele do zaoferowania, jednoczesnie bez koniecznosci przekraczania zadnego morza po odrobine egzotyki. Bahar oczywiscie zorbila co mogla by pomoc w tej sytuacj opierajac sie i przechulajac tak by mial jak najlepszy dostep do niej. Nie obawiala sie tego co potencjalnie zobaczy czy powie sluzba, wszak na co dzien widzieli duzo 'gorsze' rzeczy. To raczej Bahar spragniona byla nieco mocniejszych wrazenime bowiem zaczela przyspieszac swoje ruchy biodrami, nia miala zamairu zostac bierna jak kloda zwalonego drewna. Zareaguje, mowiac stop dopiero po dluzszym czasie kiedy wyczuje, ze mezczyzna jest juz na granicy wytrzymalosci, wolalaby wszak nie byc w kolejnej ciazy, zbyt mocno pracowala nad powrotem do formy po poprzednich dwoch. Ale niech sie Varian nie przejmuje, Bahar nie miala zamiaru go tak nagle porzucic.
Kluczem do zdobywania sobie sprzymierzeńców było jak najlepsze ich poznanie. Niepomijanie żadnego ważnego szczegółu, który mógłby urazić kogoś innego. Dorne nie było tylko egzotycznym krajem. To w końcu miejsce z bogatą historią i osiągnięciami. Któż w końcu może się pochwalić tym, że udało się oszukać smoczych najeźdźców i sprawić, że księstwo po tak długim czasie nadal istniało. To był pewien geniusz taktyczny, którego brakuje innym królestwom. Prawdziwe poznanie własnego terenu. Jeszcze dawniej wszyscy Dornijczycy byli TYLKO Pierwszymi Ludźmi, a teraz pochwalić się mogli nazywaniem także krwią Ostatnich Rhoynarów. Varian częściej wolał spędzać czas między ludźmi niż szlachcicami, a jednak nadal odróżniał te światy. To pozwoliło mu sprawić, ze wiedział czego oczekiwać od ludu z tego miejsca. Jego dłonie błądziły po piersiach Martell, pozwalając dalej łaskotać jej coraz twardsze sutki. Ale zaraz przestał. Nie z powodu znudzenia, a bardziej zbadania dalszych elementów ciała. Palce błądziły po lekkich pagórkach jej mięśni brzucha, aby zaraz jedna ręka spoczęła między jej udami... I co właśnie wtedy sobie myślał Varian. Czy kobiecie to sprawiało przyjemność, chociaż jej twarz mówiła dość wyraźnie, że nie miał się czym martwić. A jednak miał w swojej głowie chęci większych wobec niej starań. Nie było to niszczące go uczucie, ale bardziej pobudzające. Jego zwilżona dłoń skryta pomiędzy jej tkanką zdecydowanie mówiła, ze kobieta nie kwestionowała jego zdolności. Nawet napięcie jej mięśni całego ciała zdradzało, że coś było na rzeczy. Podobało mu się to. Dorne było bardzo interesującym krajem. Ciągnące się od portu Miasta Cieni do Książęcej Przełęczy skrywało wiele tajemnic. Wiele gór, tajemnic. Nawet pustynie mogły być interesujące. Chociaż marzyło mu się też, aby kiedyś odwiedzić Starfall, siedzibę rodu Dayne i zerknąć chociaż raz na Świt, którym dzierżyć może tylko Miecz Poranku. Chciał też, jak wcześniej wspomniał w myślach, odwiedzić Zieloną Krew, a potem ujrzeć Czerwone Góry, przejść się nimi. Chciałby odkryć wszystkie sekrety tego miejsca, nawet te najczarniejsze. A nawet poznać znacznie bliżej ludność. Lecz nie aż tak jak obecnie miało to miejsce z księżniczką. Bycie ojcem nigdy mu nie przyszło do głowy. Miał instynkty ojcowskie, ale w żaden sposób nie starał się dążyć do tego, aby sam nim być. Myślał, że nie dałby rady. Jego życie ograniczałoby się do ciągłego uciekania od swojego potomstwa w podróże czy walki. Krzywdziłby je, a nie pomagał dorastać, pierwszy raz pomóc dosiadać córce małego kucyka czy wręczyć swojemu synowi jego pierwszy miecz treningowy. Bił się z myślami, że mógłby tylko pogrążyć nie siebie, a owoc swoich lędźwi. Utrzymał swoje ciało w stabilnej pozycji nasłuchując głośniejszych oddechów lady Martell. Coś go pchnęło do tego, aby pokazać, że nie tylko ona potrafi tworzyć scenariusz do jej urokliwej zachcianki. Jego ręka spoczywająca na mięśniach jej brzucha weszła pomiędzy jej włosy, łapiąc je w dość stanowczym, ale niepowodującym bólu uścisku. Odciągnął jej głowę w tył, odsłaniając więcej jej skóry. Jej dłoń mogła swobodnie wylądować na jego udzie. Mokra od wilgoci ręka mocno złapała za jej pierś, bawiąc się jej całą strukturą w "pieszczeniu". Leżała na brzuchu, ale zdecydowanie była trochę odgięta w tył dzięki jego pomocy. Napierał na jej purpurę, dostarczając kolejnej fali przyjemności. Ustami był blisko jej polika, starając się kontrolować swój nierówny oddech i rytm serca. Kontrola, to właśnie było dla niego najważniejsze. Wiedzieć kiedy przerwać, uszanować prostą komendę dość.
To akurat było święta prawdą, że najlepszym sposobem na nawiązanie pomyślnych stosunków było dobre poznanie potencjalnego sojusznika i jego zwyczajów. W tesn sposób mozna uniknąć nawet neiumyślnego obrażenia go, ale i bardziej spodziewać się na czym będzie mu zależeć dzięki temu, że poznało sie jego sposób myślenia i wartości. To prawda, że Dorne było miejsce z niewątpliwie bogatą tradycją i historią, lecz swoją niepodległość zawdzięczało bardziej temu, że jego władcy wiedzieli jak balansować na tej cienkiej linii oraz temu, że Król na północy miał również inne zmartwienia, które uniemożliwiały mu zwrócenie całej uwagi na Dorne, a przynajmniej tak uważała Bahar. Varian mógł wyczuć dosyc twarde juz teraz sutki Bahar, a kiedy zjechał na dół mgół wyczuć niezwykle proporcjonalnie zbudowane ciało i mięśnie, z których biła siła, bez zatracania jednak kobiecości. No i kobieta zdecydowanie nie uciekała od dłoni pomiędzy swoimi nogami, co więcej napierała na nią, a Varian mógł być naprawdę dumny z siebie bowiem z każdą mijajjącą chwilą jej wnętrze robiło się coraz bardizje mokre, a jej oddech przyśpieszony. No i w sumie dobrze, posiadanai dzieci w różnych zakątkach świata, porzuconych na dobrą sprawę, to nigdy nie jest dobre wyjście. Bahar nie wyobrażała sobie posiadania dziecka, któremu nie byłaby w stanie poświęcić swojej uwagi ani być przy nim lub niej z tego czy innego powodu. Załapanie za włosy i odciągnięcie głowy zdecydowanie przypadło do gustu Bahar, czego dała wyraz poprzez głośniejszy pomruk. Sama napierała bidrami na niego, poruszając nimi lekko aby dostarczyć i mężczyźnie i sobie więcej przyjemności, czego dowodem mogło być również drżenie jej nóg. Ale zabawa ta trwała już dość długo, Martell nie wiedziała, jak długo mężczyzna może wytrzymać więc lepiej dmuchać na zimne. Poza tym dobrze pokazać, kto naprawdę tutaj rządzi. Dlatego też w pewnym momencie odepchnęła lekko mężczyznę, wyprostowałą się i podeszła do niego, łapiąc zdecydowanie za tą część ciała, którą na co dzień widać najmniej i zaczęła nią ruszać raz szybko raz wolno, na zmianę, patrząc jednocześnie mu nieprzerwanie prosto w oczy, obserwując jego reakcje. Bahar uwielbiała to robić, to był moment, kiedy miała nad mężczyzną pełnię władzy, a wszystko było zależne od niej
Służba ma to do siebie, że nawet jeżeli nie takie rzeczy widziała, bardzo lubi szeptać. Lubi szeptać zwłaszcza, gdy niczego nieświadomy mąż, podąża właśnie korytarzem pałacu na kolejne spotkanie. Kruk przysłany z Królewskiej Przystani i treść przyniesionego przezeń listu, podnosiły konieczność przedyskutowania. Zasłyszawszy jednak od jednej ze służek, że Bahar najwyraźniej postanowiła przyjąć osobiście ich niezapowiedzianego gościa, krew uderzyła mu do głowy i to do ogrodów skierował swe kroki najpierw. Zaproszenie na turniej nigdzie nie ucieknie. Widok zastany na miejscu bynajmniej nie przypadł mu do gustu. Zdrada to jedno. Zdrada w miejscu publicznym, z kimś, kogo definitywnie nie powinno tutaj być, to drugie. Narażenie nie tylko dobrego imienia rodu na szwank, ale i narażenie bezpieczeństwa wszystkich w Słonecznej Włóczni. Jawne naruszenie ich terenów. I Bahar, jako żona, jako lady Yronwood nie chcąca przynieść hańby swojemu rodowi, powinna to wiedzieć. Dameron Martell pojawił się w ogrodzie bezszelestnie, a zajęci sobą kochankowie, mając raczej ograniczoną percepcję, z pewnością nie spodziewali się jego obecności. Wściekłość ogarnęła duszę i ciało na to, co widziały oczy, szał przysłonił trzeźwość. Dornijczycy nie słynęli z powściągliwości. Tylko lata nauk, które miały go przygotować do jak najlepszego wypełniania obowiązków dziedzica sprawiły, że nie obnażył stali i nie zakończył tej farsy tu i teraz, rosząc pobliskie krzewy krwią niewiernej żony. Miast tego zbliżył się, korzystając z elementu zaskoczenia. Złapał ciemne włosy Bahar w garść i odciągnął ją od kochanka gwałtownie, odpychając również od siebie. - Mam nadzieję, że masz na to dobre wytłumaczenie - wycedził gniewnie, dobywając miecza. Zaraz zwrócił płonący wzrok w stronę obcego mężczyzny. - Mógłbym ci poderżnąć gardło - dodał, co nie brzmiało jak żarty. Varian nie był w najlepszej sytuacji. Sam, w ogrodach obcego rodu, gdzie czuwała straż. - Gadaj, kimżeś jest?
Bezszelestność. Tak bardzo trafna metoda poruszania się w Dorne. Czasem zdawało mu się, że wszyscy byli tego uczeni od małego. Ale tak jak w piosence o Żonie Dornijczyka, zawsze znalazł się mężczyzna, który ze swym obnażonym mieczem celował w stronę tymczasowego kochanka dornijskiej kobiety. Varian był zaszokowany tym zjawiskiem. Faktycznie jego instynkty działały bardziej niż własny rozum, jednak jak mawiał do siebie samego "do wszystkiego trzeba mieć umiar". Wejście dziedzica tylko potwierdziło, że popełnił błąd. Być może możliwy do odratowania. O ile gorąca krew Martella nie pchnie go do czegoś głupiego. Pierwsze co zrobił po odciągnięciu od niego Bahar to szybkie założenie z powrotem spodni, aby nie obrazić Damerona jeszcze bardziej niż mógł. Najgorsze co mógłby zobaczyć to jego zwisająca męskość. Varian wyciągnął przed siebie ręce w geście zastopowania go przed zrobieniem czegoś, co być może mógłby pożałować. — Przepraszam, ser. To nie jest tak, jak możesz sądzić. To wszystko efekt emocji i wina. Nie skazujmy siebie na działanie emocji. Spójrz, nie mam do ciebie, panie, złych zamiarów. Uspokójmy się, a wszystko wytłumaczę na spokojnie. — Mówiąc o tym, Varianowi biło szybciej serce, jednak nie mógł też pozwolić sobie na to, aby nastąpił rozlew krwi. — Nie wiem czy lady Bahar jest kimś bardzo ważnym na tronie, ja po prostu... To wszystko wynikło nagle. Ser Varian Bar Emmon z Krain Korony, lordzie. Miałem przywieźć list, ale... To wszystko... — Chciał ich uspokoić. Wszystkich równocześnie. Dlatego też oparł się o stolik, ale trochę bardziej spokojnie. — Nie chcę naprawdę problemu, chociaż go właśnie stworzyłem. Wiem, że masz ochotę mnie zamordować panie, jednak nie róbmy tego. Pozwólmy sobie porozmawiać. — Cholera, spieprzył to co mu kazali zrobić.
Faktycznie Bahar nie skupiała się na nasłuchiwaniu czyichkolwiek kroków, była można powiedzieć, odrobinę rozproszona i skupiona na czymś innym, w chwili obecnej to na tym by nie zostać matką bękarta głównie i cóż przypuszczała, że najgorsze zagrożenie od siebie odsunęła i to dosłownie. Była jednak w błędzie co uwidoczniło się gdy poczuła, że ktoś ktoś łapie ją za włosy i odciąga. W pałacu osoby, które mogły to zrobić bez konsekwencji można było zliczyć na palcach jednej ręki. No i właśnie jedna z tych osób nadeszła, akurat jej mąż. Ktoś ze służby musiał gadać, ktokowiek to był Bahar dowie się i ukarze odpowiednio za długi język. Ale to kwestia na później. Teraz po szoku tym, że ktoś pociągnął ją za włosy doszła mina pełna skruchy, prawie jak u dzieci, które zostaną przyłapane na gorącym uczynku z ręką w misce z ciastkami. -Wybacz mój panie. Ser Varian powiedział, że przybył od króla i ma do mnie konkretnie sprawę, uznałam więc, że bezpieczniej z obcym rozmawiać tutaj w otoczeniu pałacowej straży niż na targu, gdzie mnie spotkał jak się przechadzałam. Zaproponowałam naszej dornijskie wino w ramach gościnności. Powód prawdziwy swojej wizyty przedstawił dopiero tutaj wskazała ręką na zaproszenie na turniej leżące na stole. Upał bardziej dotkliwy niż zwykle, wynikające z tego zmęczenie oraz wino wzięły nade mną górę, oraz plątanina myśli o potencjalnych konsekwencjach tego zaproszenia sprawiły, że nie myślałam trzeźwo Wybacz odparła po czym skinęła głową w przepraszającym geście i zaczęła się ubierać. Nie była najlepsza w łagodzeniu konfliktu, w końcu jej krew była też gorącą, ale teraz wiedziała, że musi pochylić głowę.
Być może cały problem tkwił w tym, że rzecz nie dotyczyła zwykłej dornijskiej kobiety, a żony dziedzica, matki jego dzieci? Chuć potrafiła przyćmić zdrowy rozsądek, nic jednak nie usprawiedliwiało takiego braku rozwagi obu winnych. Po swojej żonie Dameron spodziewał się czegoś lepszego. Uniósł jedynie brew, a choć w gardle wezbrał pusty, pozbawiony wesołości śmiech, rzucił jedynie: - Dla ciebie książę. - Nie schował miecza, jakby wciąż ważył swój następny krok, nie mogąc zdecydować się, co właściwie miałby ochotę zrobić z ów jegomościem. Po kimś, kto nie potrafił uszanować podstawowych zasad etykiety, nie spodziewał się znajomości dornijskich zwyczajów i tytulatury. - List - powtórzył, a w głosie znów zabrzmiała groźna nuta. Czarne, nieprzeniknione oczy Martella pałały gniewem. - Macie zatem w Krainach Korony przedziwny sposób dostarczania poczty, mości Bar Emmonie - dodał jadowicie, zastanawiając się skąd wziął się pomysł, że w ogóle zamierza z nieproszonym gościem dyskutować, miast od razu wtrącić go do najwyższej celi we Włóczni. Każde kolejne słowo było jak wyrok, który podpisywał na siebie Varian. Kwestia listu wymagała jednak sprawdzenia. - Zamordować? Najchętniej pociąłbym cię i rzucił dzikim psom na pożarcie. Ale widzisz... - urwał, obniżając groźnie ton głosu. - Nie jesteśmy tu, w Dorne, barbarzyńcami, wbrew temu, co lubicie sobie podszeptywać po kątach. Możesz być jednak pewien, mości Bar Emmonie, że zarówno twój lord jak i sam król dowiedzą się o tym, jakich światłych mężów mają w swych szeregach. A wtedy wierz mi, że nie znajdzie się nikt, kto zleci ci choćby policzenie świń w chlewie - zakończył, nie spuszczając spojrzenia z intruza. - Jaką wartość ma list, skoro miast dostarczyć go do rąk własnych władcy, wysługujesz się kimś innym? - Dameron sięgnął po leżący na stole, zapieczętowany papier. Odwinął go, zmierzył wzrokiem, po czym roześmiał się, rozdarł list na pół i rzucił na ziemię. - Król wysłał zaproszenie na turniej prosto do księżnej Sarelli Nymeros Martell. Nie wiem kto cię tu przysłał. Zastanów się raz jeszcze, albo zyskasz na to więcej czasu w celi - oświadczył. Zdrada bolała, ale Varian równie dobrze mógł być szpiegiem. - Milcz. Z tobą policzę się potem - uciął tłumaczenia Bahar, nawet na nią nie spoglądając. Lord Yronwood oddał córę Martellom, by ta dała im potomków i by nosiła nazwisko z godnością. Prawa kobiet i mężczyzn w Dorne były równe; nie znaczyło to jednak akceptowania takich zachowań. Lady Yronwood winna pamiętać, że choć od lat była częścią rodziny Martell i została przyjęta pod dach Słonecznej Włóczni jak swoja, niosło to ze sobą więcej, niż jedynie przywileje.
| Mistrz Gry ani żaden członek administracji nie autoryzowali pomysłu wysyłania zaproszenia na turniej poprzez posłańca. Zostało ono wysłane krukiem prosto do księżnej Sarelli.
Wtedy kiedy jeszcze byli ze sobą złączeni, Varian nie zdawał sobie sprawy z tego jaką funkcję sprawuje kobieta. Dopiero zerkając na parę głów innych osób oglądających całe to zamieszanie, Bar Emmon zrozumiał... Za to był jeszcze bardziej gniewny na siebie. Jak mógł być tak głupi i zaufać, że była tylko zwykłą, niepowiązaną z nikim kobietą. A co jeśli miała dzieci... Czy właśnie przyczynił się swoimi emocjami do tego, że zarówno splugawił siebie jak i ród Martellów. Co gorsza... być może i imię jego rodu i ojca. Cóż to był za dyshonor. Zapewne zostanie pozbawiony swojego tytułu rycerskiego, a potem jeszcze praw do dziedziczenia majątku rodowego. Nawet jeśli mu na nim nie zależało. Co miał teraz uczynić. Zerkał zawiedzionym wzrokiem na Bahar, która nie powiedziała mu o tym. Nie powiedziała kim tak naprawdę jest oprócz swojego imienia i nazwiska. Czuł jakby ktoś wbił mu sztylet prosto w serce. Czuł jedynie jak jego tułów robił się coraz cięższy i cięższy pod wpływem oskarżeń. Słusznych zresztą. W milczeniu słuchał tylko tego, co miał mu do powiedzenia dziedzic Słonecznej Włóczni. Wsłuchiwał się w to co mówił mężczyzna o ciemnej, oliwkowej skórze z podartym listem w ręku. Nie wiedział jak miał się zachować. Ktoś wysłużył się nim, ktoś chciał go wykorzystać do stworzenia zamieszania, a on przyłożył do tego rękę. Nie wiedział czego się spodziewać, co miał zatem czynić. Musiał chyba postąpić jak prawdziwy rycerz, choć nie wiedział czy ma się nim jeszcze nazywać. Padł na jedno kolano przed mężczyzną, starając się nie sprawić, że znowu pomyśli o tym jak o jakiejś północnej zagrywce. Czuł się złamany, podniszczony tym wszystkim. Jak miał teraz ufać komuś w Królewskiej Przystani po czymś takim. Nie patrzył nawet w oczy Bahar. Częściej jego go wzrok mijał się z otoczeniem, jeszcze częściej z linią wzroku Damerona. — Książę... Ja, ja nie wiem co mam powiedzieć... Ten list został mi wręczony w Królewskiej Przystani. Dostałem go od jednego ze strażników, mówił mi, że król kazał mi to przywieźć, że turniej już niedługo, zależy im na czasie i mam jechać czym prędzej do was. Zostałem oszukany i to jeszcze przez własnych ludzi... Ja... Zawiodłem swój honor rycerski. Zawiodłem... siebie. Jeśli mam jakiekolwiek prawo do mówienia... Chcę zostać wysłany na banicję... Mogę ruszyć na Mur choćby zaraz, aby odkupić swoje winy. Udowodnić, że mogę zmazać nie tylko z siebie hańbę, którą przyniosłem tobie i twojego rodowi, panie... — W jego głosie był prawdziwy żal, którego nie mógł tak naprawdę opisać według własnego zasobu słów. Pozbawiony może zostać tego do czego dążył od początku swojego życia. I kim teraz był... Kim się stał.
Czy naprawdę można było się spodziewać, po pewnej siebie, dobrze urodzonej dornijskiej kobiecie, w której żyłach płynie gorąca krew, która gustuje w różnego rodzaju zabawach łóżkowych, o czym akurat jej mąż powinien wiedzieć lepiej niż ktokolwiek inny, że nigdy w życiu nie ulegnie owej gorącej krwi, po spożyciu wina w upalny dzień i zwiedzona początkowym kłamstwem rycerza jakoby to właśnie jej szukał, nie weźmie nigdy tego na co ma ochotę? Czy Bahar miała obowiązek mówić rycerzowi kim jest, jaka dokładnie jest jej pozycja tutaj i czy i ile ma dzieci? Tym bardziej, że mężczyzna dosłownie powiedział jej, że to właśnie jej szukał, więc można było się spodziewać bazując na jego słowach, że wie z kim dokładnie ma do czynienia. A jeśli nie, to fakt, że wprowadziła go tutaj bez żadnych pytań ze strony straży powinien Varianowi powiedziec, że raczej jest kimś więcej niż ubogą kuzynką. Fakt podarcia listu, oraz tego, że były dwa listy zaskoczył Bahar, która teraz rzuciła niezbyt przyjazne spojrzenie Varianowi. Dwa listy a nie jeden. Ten podarty zapewne był kopią inaczej jej mąż by go raczej nie podarł. Co więc miało na celu wysyłanie dwóch listów i na czyj rozkaz została wysłana kopia? Czy Bahar uniknęła teraz śmierci przez poderżnięcie gardła na przykład? Tłumaczenie w kółko tego samego i powtarzanie się o honorze nudziło Bahar. Sama chwyciła z ziemi co większę kawałki listu i rzuciła pod nogi Varionowi. -Mam nadzieję, że szybko dojdziesz Damerionie o co chodzi z dwoma listami, bowiem sprawa jest co najmniej niepokojąca. Jeżeli to wszystko na tą chwilę to poszłabym wziąść kąpiel, jeśli nie potrzebujesz mnie tutaj. I jeszcze raz błagam o wybaczenie jej to był co najmniej o kilka tonów łagodniejszy niż zazwyczaj, a i sama przyklęknęła na chwilę przed swoim mężem, na najkrótszą z chwil, ale zawsze. Miała nadzieję, że jej mąż nie postąpi wobiec niej zbyt pochopnie, w końcu była najstarszą córka lorda Yronwood, ale przede wszystkim co najważniejsze, była matką dwóch córek Dameriona.
Dameron nie był świadom tego, jak dotkliwy był żal panoszący się w duszy Variana w związku z postępkiem, którego się dopuścił. Problem polegał jednak na tym, że w obliczu tego, czego był świadkiem, każde słowo Bar Emmona wypadało zwyczajnie marnie. Jak mógł mu wierzyć, gdy nakrył go w niedwuznacznej sytuacji z własną żoną? W ogrodach twierdzy, która jeżeli wszystko dobrze pójdzie, niegdyś miała stać się miejscem jego rządów? - Od strażnika - niemal roześmiał się w głos, choć ten wyraz gorzkiej wesołości utknął jak ość w gardle. - Wycierasz sobie gębę honorem rycerskim, a gdy przychodzi co do czego, ufasz byle strażnikowi? - Omal nie splunął; nie chciał jednak być tym, który swoim zachowaniem, podyktowanym emocjami, stawia zarówno siebie, jak i ród w złym świetle. Nie zamierzał hańbić nazwiska już więcej. - Precz mi z oczu. Poinformuję księżną o zaistniałej sytuacji i zostanie ona podniesiona w trakcie obchodów. Zachowaj swój żal dla ojca i króla, bo to na nich sprowadziłeś hańbę. Nie mur dla ciebie, a cela, dopóki sprawa się nie wyjaśni. Już rozkazuję wysłać kruka do Królewskiej Przystani - rzekł w końcu. Zawołał czterech uzbrojonych strażników, by odprowadzili Variana do Włóczni. Wpierw poprosili jednak, by ser Varian złożył broń. Jeżeli tego nie zrobił, byli gotowi interweniować siłą. Dameron zamierzał dotrzymać wcześniej danej Bar Emmonowi obietnicy. To jeszcze nie był koniec tej farsy. - Spodziewałem się po tobie większego rozsądku, Bahar - rzekł jedynie. Gniew osłabł, zastąpiony znużeniem. Temperament to jedno; znieważanie go pod dachem jego domu drugie. Nie zamierzał prawić morałów; skoro najwyraźniej nie zrobili tego w odpowiednim czasie nauczyciele lady, za późno było na naukę. - Zostaniesz ze mną w Słonecznej Włóczni. Nie będę ryzykował, że wskoczysz jakiemuś lordowi z Królewskiej Przystani do łoża tylko dlatego, że pomacha ci przed nosem fałszywym listem. - Kpina zniknęła z jego głosu, pozostała jedynie powaga. Bahar powinna wiedzieć, że to sięgało dalej niż zwykła zdrada: wprowadziła na ich teren niesprawdzonego człowieka, który mógł mieć złe zamiary, niezależnie od tego, jak wprawnie zasłaniał się teraz tym, że został oszukany. Wszystko mogło być jedynie kłamstwem.
Varian spoglądał na dziedzica, nie przerywał mu mówienia, gdyż wiedział o możliwości rozsierdzenia go jeszcze bardziej. I tak już był na straconej pozycji, więc chciał chociaż wyczekać w momentu w którym jeszcze będzie mógł się odezwać. Do pewnego momentu nawet myślał, że Dornijczyk złamie swoją obietnicę i pozbawi go głowy już teraz. Widział w nim tę złość, tę chęć zobaczenia jego głowy wetkniętej na pikę. Splugawił jego honor, rodzinę i być może i przyszłość. Sprawiedliwości musiało się w końcu sprawić zadość. Zaraz, sprawiedliwości. Tak, Varian uśmiechnął się czując, że być może istnieje dla niego jeszcze jakaś nadzieja. Istnieje szansa, że bogowie mieli dla niego jakiś plan i nie wszystko było jeszcze w zupełności stracone. Nie musieli powiadamiać o tym króla. Dlatego też postanowił jeszcze chwilę zastopować strażników wyciągniętą dłonią nie odzywając się w żaden sposób do nich. — To nie jest jeszcze sprawa króla, mój panie. Występek jednego człowieka nie może decydować o losie reszty królestwa. Chciałbym dążyć do uczciwego procesu na waszej ziemi, skoro swojego haniebnego czynu. Księżna Sarella też powinna o tym usłyszeć z moich ust. Wierzę w jej mądrość i chciałbym, aby to ona osądziła. Najbardziej zdaje mi się, że pokrzywdzona jest ona.
Bahar staala jedynie nieruchomo z wzrokiem wbitym w ziemie. Przy takim gniewie meza wiedziala, ze to chyba najlepsze co moze zrobic, po swoich uprzednich przeprosinach stala teraz cicho nie chca zwracac niczyjej uwagi. W glowie jednak kotlowaly sie jej podejrzenia jeszcze wieksze niz wczesniej, dotyczace dwoch listow i faktu, ze jeden z nich byl falszywy. Jej podejrzliwa natura kazala jej przypuszczac, ze moze to byc jeden z calego ciagu niefortunnych zdarzen na tym calym Turnieju, a krol, albo ktos z jego otoczenia ma zdecydowanie mniej honoru niz sie Ser Varionowi wydawalo do tej pory. A skoro juz mowa o nim, to niestety niezbyt wiele mogla zrobic dla niego w tej chwili bez narazania wlasnego karku. No i chyba tez nie miala ochoty za bardzo, skoro miala w glowie podejrzenie, ze byc moze miala zostac zadzgana za kilka hwil gdyby jej maz nie przyszedl. Wysluchala co mowi Ser Varian jednak nie do konca rozumiala, jak proces tutaj na miejscu mialby byc lepszy? Bedzie sadzony wsrod i przez ludzi, ktorzy beda uwazac go za obcego, ktory potencjalnie przyniosl niebezpieczenstwo do Dorne. A jezeli chodzi o jej kare to nie miala zamiaru sie wyklocac tylko po prostu pokornie ja przyjac. I tak raczej miala podejrzenia co do tego turnieju. Miala tylko jedna obawe. -Bedzie tak jak sobie zyczysz.
Gest Variana bynajmniej nie powstrzymał strażników przed wykonaniem rozkazu. Jego życzenia i nadzieje niewiele kogokolwiek tutaj obchodziły; winą za taki stan rzeczy mógł obarczać jedynie siebie i swoje nieroztropne zachowanie. Strażnicy stanęli wokół mężczyzny, mierząc do niego z włóczni i odcinając drogę ucieczki. Jeden z nich potrząsnął bronią nagląco, oczekując, że Varian złoży broń. Jeżeli nie zrobił tego samodzielnie, został rozbrojony siłą. - Skoro nie jest to sprawa dla króla, tym bardziej nie jest to sprawa dla księżnej. Przypominam ci jedynie, że jesteś na terenie niepodległego państwa. Twoje życzenia nic nie znaczą, wtargnąłeś tutaj bez niczyjej zgody - uciął dyskusję Dameron, omal nie parskając śmiechem. Raczej niezbyt wesołym. Był jedną z osób, które odpowiadały przed księżną za bezpieczeństwo pałacu. To zostało natomiast nadszarpnięte. Nie musiał się intruzowi tłumaczyć, czy szastać tytułami. Sarella bez wątpienia dowie się o tym, co nastąpiło, ale Varian będzie już w tym czasie podziwiał widoki z celi. Nie sądził chyba, że dostanie własną komnatę, w której będzie mógł wygodnie poczekać, aż księżna odłoży swe obowiązki specjalnie dla niego? Chciałbym w ustach kogoś, kto powoływał się wcześniej na swoje rzekomo rycerskie tytuły, brzmiało jak potwarz. Bar Emmon musiał zdać sobie sprawę z tego, że nie jest na pozycji osoby, która mogła wymagać czegokolwiek; tym bardziej procesu, który swoją drogą, rozsądzony na ich ziemiach, mógłby skończyć się dla niego znacznie gorzej. Winien znać łaskę Damerona. - Zabrać go - machnął ręką książę.
| Jeżeli Varian postanowi sprzeciwić się rozkazom księcia, do wątku zostanie włączona mechanika. Jeżeli nie - dopóki sprawa nie zostanie wyjaśniona listownie, Varian spędzi czas w celi Włóczni, a Mistrz Gry nie będzie kontynuował z wami rozgrywki. Tym samym post ten będzie można traktować jako "z/t" dla wszystkich obecnych. Proszę o ustalenie daty powyższego wątku i edytowanie pierwszego posta.
Data została już wybrana w pierwszym poście Bahar: 30 dzień III księżyca roku 98.